sobota, 12 marca 2016

Kryzysowe zawirowanie

Cześć,

od kilku dni miałem zamiar napisać tu coś, jednakże za każdym razem gdy próbowałem nic z tego nie wychodziło. Brakowało mi weny. 

Dziś też jej nie mam. Rano myślałem by coś napisać. Lecz stwierdziłem stanowczo NIE - nie będę się użalał. Wieczorem jednak postanowiłem powrócić tutaj, oto jestem....

Od tygodnia jestem chory. Prawdopodobnie zatoki: zapchany noc, bolące oczy, zapchane uszy, suchość w gardle. Lekarka osłuchała nic nie stwierdziła. Zapisała kilka specyfików, które miały pomóc. No i coś tam pomagają, ale nadal nie jest kolorowo. A w poniedziałek wracam do pracy.

Atmosfera w mojej pracy jest, jaka jest. Powiem tak niezadowalająca, tym bardziej, że z moim przełożonym jakoś ciężko znaleźć mi wspólny język, ale o tym może kiedyś indziej.

WYJAŚNIENIE/OSTRZEŻENIE: Nim zaczniesz dalej czytać: wiedz na początek, że to jest jeden wielki chaos informacyjny. W przypadku zagubienia się, co jest bardzo możliwe, proszę postaraj się przyjąć, że czegoś brakuje, a kiedyś może nastąpi jakieś wyjaśnienie co się stało tego weekendu.

To wszystko, to nic, w porównaniu, z tym, że mam kryzys w związku.* Otóż ten weekend spędziłem okropnie. W piątek wróciłem do domu późno, jako, że w piątki późnym wieczorem mam zajęcia, byłem późno w domu. Gdy tylko otworzyłem drzwi swojego mieszkania usłyszałem głosy. Misiek nie był sam, był ze znajomymi. To w sumie nic złego. Nawet wręcz przeciwnie. Jednak we wszystkim jest jakieś ALE. Problemem jest to, że on wypił sobie z nimi piwo, może dwa. To było już wystarczające dla mnie by wybuchnąć. Głośno w towarzystwie skwitowałem to, mówiąc, że to "było ostatnie Twoje piwo". Odpowiedź była jasna: "przestań". Skoro to ja zostałem zepchnięty na drugi plan poszedłem do drugiego pokoju, położyłem się spać, słuchając muzyki. Wysłałem kilka SMS do Miśka, bo nie podobało mi się zachowanie przy tym panujące. Po jakimś czasie zasnąłem i obudziłem się nad ranem. Nie mogłem już zasnąć. Misiek dopiero nas samym rankiem położył się spać. Mimo iż, nie spałem nie pokazałem tego. Nie miałem ochoty rozmawiać. Po jakichś dobrych chwilach zasnąłem. Obudziłem się rano. Posprzątałem cały rozgardiasz w mieszkaniu. Wyprałem firanki, obrusy, pranie jakie się nazbierało gdy skończyłem było już ok 14. Misiek wstał, nawet się nie przywitał, nie odezwał słowem. To mnie jeszcze bardziej poirytowało. Wyszedłem z domu. Musiałem odetchnąć, przejść się i tak pochodziłem po mieście, potem poszedłem na zakupy i tak suma summarum nie było mnie jakieś 8 godzin. Sam nie wiem kiedy to zleciało. Wróciłem i też nie usłyszałem żadnego słowa. Na kartce przy komputerze napisane było, kolacja czeka na ciebie, możesz sobie odgrzać. 
Nie powiem, miłe, tylko nie w tych okolicznościach. Odgrzałem sobie, zjadłem, na sam koniec powiedziałem: "Dziękuję". To tyle z naszej rozmowy. Nie chcę wychodzić po raz setny z inicjatywą. Na tym związek nie polega. Teraz Misiek śpi w salonie. A ja sobie skrobie tego posta.

Wiecie o czym myślę? Tylko o jednym, że to się zakończy, lecz jaki będzie finał, nie chcę prorokować. Bo jakbym miał teraz stwierdzić, to bym powiedział tylko tyle, definitywnie. 

* P.S. Proszę nie piszczcie tylko wszystko będzie dobrze.

P.S. Nie będę pisał każdego szczegółu tego kryzysu, lecz powiem Wam, że jest to bardziej skomplikowane, bo to nie chodzi tylko o to "piwo", lecz o zasady i konsekwentność, o wzajemny szacunek, zaufanie oraz o bycie dla siebie tu i teraz. 

Najtragiczniejsze jest w tym wszystkim to, że ten dzień zakończył się tragicznie jeśli chodzi o nasze "relacje rodzinne". Powiem tylko tyle to już nieodwracalna strata, której się nie da odbudować, na pewno nie w najbliższej przestrzeni lat :(

A co do tego ostatniego to swoją drogą dalej się dziwię, dlaczego ludzie bywają, aż tak podli. Podrzucają sobie kłody pod nogi. Jak daleka jest nienawiść, zawiść i zemsta sąsiadów? Do jakiego stopnia jest można się jeszcze posunąć?

A tak jeszcze na sam koniec, jeśli mowa już o sąsiadach, to dziś rano takie zdziwko mnie czekało. 

Ktoś dzwoni domofonem. Podchodzę podnoszę słuchawkę i mówię: "Słucham"
- Nazywam się W... Czy w tym bloku mieszkają osoby mówiące nie po polsku?
Zaszokowany tym pytaniem w sobotę rano, nawet się nie zastanowiłem, tylko stwierdziłem: Nie mam pojęcia. Jako, że z balkonu widzę wejście do klatki, a to pytanie mnie mega zaskoczyło, wyszedłem spojrzeć, kto to pyta. Policja, a może inne służby, etc.? Mężczyzna był ubrany normalnie, nie rzucając się w oczy. Zadzwonił jeszcze do kilku innych sąsiadów i poszedł. Nim zauważyłem dokąd, go już nie było.