poniedziałek, 30 lipca 2018

... to co robisz


Te wakacje były mi bardzo potrzebne. Ledwo dobrnąłem do końca roku szkolnego. Ostatnie tygodnie były koszmarem.

Byłem jak flaki, bez chęci, bez werwy, bez tchu, bezsilny i bezradny - jak ktoś zmuszony do robienia czegoś czego się nie lubi.
Nie pomogło nawet to, że to przecież zawód i praca moich marzeń. Nie.

Nastały wakacje i rozpocząłem je szczęśliwie. Przejażdżki rowerowe, spotkania z bliskimi, rodziną, ale bardzo szybko okazało się, że to nie jest to czego ja potrzebuje. 

Już w połowie lipca czułem pustkę. Czułem się sam, tak jak teraz czuję się sam. Opustoszałem wręcz. 

niedziela, 29 lipca 2018

Zwieńczenie prac

Nadszedł ten dzień w którym mogę napisać, że uporałem się z tym remontem.

Poniedziałek 
Miała przyjechać ekipa i wstawić okno. Nie przyjechali. Wyobrażacie sobie mój wkurw? Skosiłem trawę w ogrodzie by się czymś zająć. Efektem były spalone plecy 😕 trochę bolało, ale przeżyłem 😁

Wtorek
Wstałem o 5 rano, bo nie mogłem spać, jakaś upierdliwa mucha mnie obudziła. 
Po 7 przyjechali pracownicy od okna. Zaczęło się wyrywanie starych futryn, parapetów i wszystkiego co szkodziło w osadzeniu okna. Wstawienie dwóch okien zajęło im ok. 4 godzin. 
Po ich wyjeździe prace ruszyły z kopyta. Obrabianie okna, szpachlowanie płyt gipsowo-kartonowych, szlifowanie. 

Środa
Dalsze poprawki szlifierskie, obróbka okna i już po południu zacząłem układać panele do późnej nocy. Ostatecznie nie dałem rady zrobić tego jednego dnia i końcówkę ostatnie dwa rzędy zostawiłem na dzień kolejny - tam było sporo docinania, zatem już nie chciałem męczyć się z wyrzynarką w słabym świetle... W między czasie byłem jeszcze na pogotowiu z bratankiem, gdyż dostał wysokiej gorączki.

Nie polecam nikomu stosowania szpachli zwykłej do łączenia płyt. Albo była to badziewna szpachla, albo za duże oczekiwania miałem. Schła mega długo. Za to jest fajna szpachla z włóknem szklanym specjalna do tego typu prac. Co więcej jest też taka, która nie wymaga stosowania siatki ;-) Ja używałem głównie tą z włóknem szklanym i dodatkowo siatkę. 

Czwartek
Miałem spotkać się ze znajomymi, lecz sytuacja rodzinna i w dalszej części prace wymusiły inny obrót sprawy.  Wstałem znowu o 5 rano. Dociąłem panele do ostatniego rzędu. A potem jeździłem po lekarzach. Wróciwszy do domu zabrałem się od razy do pracy. Ostatnie poprawki przy oknie. A potem zacząłem przykręcać listwy wykończeniowe. 
Wstawiłem kolejne meble i dzień zleciał.

Piątek
Obiecane spotkanie ze znajomymi. Rano jeszcze byłem z bratankiem u lekarza. Na szczęście sytuacja  została opanowana. Temperatura spadła - 3 dniowy wzrost temperatury ponoć był "epidemią" w ostatnim czasie. Mały musiał się tym zarazić.
Dalej pojechałem spotkać się ze znajomymi. Świetnie spędzony czas. W końcu oderwałem się od codzienności... Tego mi było trzeba. Dzień trwał bardzo długo, bo spać poszliśmy dopiero nad ranem...

Sobota
Wspólne śniadanie - ostatnie chwile w stolicy krainy tysiąca jezior. Zwiedziliśmy miasto na tyle ile się to dało. Zamek, muzeum, bazylikę, planty, park centralny w między czasie lody na starówce - porwałem się na 3 gałki - a po jednej już wymiękłem... Zjadłem dwie - trzeciej już nie dałem rady - chyba niejadek ze mnie ;-) 
Ok 15. nasz wspólny czas dobiegł końca, a znajomi odjechali do domu. Troszkę smutno mi się zrobiło, bo ten wspólny wesoły czas minął. Zostały wspomnienia ;-) 
Wróciłem do domu jakoś późnym popołudniem i zabrałem się za porządkowanie wszystkich swoich szpargałów. 
Ostatecznie ok 9 odleciałem...

Niedziela 
Piszę ten post zaraz po tym jak zakończyłem sprzątanie, ustawianie i odkurzanie tego co powstało 😁 Ponoć wyszło mi to całkiem dobrze. Tak mówią znajomi. Mi się ogólnie podoba, bo w końcu mam proste ściany (no dobra poza jedną, na której jest tapeta, ale to nic nie przeszkadza). Teraz czas na zakup jakiegoś pięknego widoku, który zmieni oblicze mojego gniazdka ;-) 


niedziela, 22 lipca 2018

Coś od siebie dla siebie - remonty

Czy u was niedziele równie piękna i słoneczna co u mnie?


Wakacje trwają już na dobre :) Cieszę się z tego powodu niezmiernie. W końcu mogę porobić coś dla siebie - a nie tylko przygotowanie, papiery i inne bzdety związane z wyspą ;/

Postanowiłem tym razem zrobić coś wokół siebie i remontuje sobie pokój. Ogólnie nie lubię, nie trawię remontów. Ten wszędobylski bałagan i chaos doprowadza mnie do szewskiej pasji, lecz jak się chce by było ładnie to czasem trzeba się poświęcić :)

Środa
W minionym tygodniu w środę obudziłem się i wiedziałem, że muszę coś tam zmienić. Pojechałem do obi, kupiłem panele na podłogę, wcześniej zamówiłem nowe okno (tzn. mama zamówiła;-)) i miałem położyć panele i odmalować ściany. Zacząłem wynosić wszystkie rzeczy. Zastałą mnie noc.

Czwartek
Dnia następnego obudziłem się już z kolejną decyzją. Nie tych ścian już nie da się pomalować w takim kształcie. Tyle nierówności, tyle śladów po tym jak stara farba odeszła - postanowiłem kupić płyty gipsowo-kartonowe i je położyć. Czyli porwać się z siekierką na księżyc...
Początkowo prace szły dość dobrze, aż do momentu gdy trzeba było to wszystko wypoziomować! Aż 20 cm różnicy w niektórych miejscach by utrzymać pion! Szok.
Wściekły na siebie, że porwałem się na to jakoś wszystko mniej więcej wypoziomowałem - idealnie nie jest, bo to mój debiut z płytami, no ale jest dużo, dużo lepiej niż było.

Piątek
Kolejny dzień to szpachlowanie połączeń i w późniejszym czasie ich szlifowanie. Jedna ze ścian została wytapetowana - bardzo chciałem mieć tapetę no i mam - zobaczymy jak będzie się prezentowała całość ;-)

Sobota
Rano pojechałem znowu do OBI, kupić listwy styropianowe do wykończenia narożników pod sufitem oraz w rogach. Nie mam siły na idealizowanie tych połączeń, więc poszedłem na łatwiznę.
Musiałem nanieść poprawki w niektórych miejscach, ponieważ nie każde łączenie było dobrze zaszpachlowane. Pod wieczór trzeba było to jeszcze raz przytrzeć.

Niedziela
Dzień lenia ... dziś nic nie robię, gdyż muszę i tak czekać do momentu gdy firma przyjedzie wymienić okno. Bez tego nie mam co robić dalej.

Poniżej kilka zdjęć z tego co się tutaj wyprawia :D



wtorek, 10 lipca 2018

Chrzest

W miniony weekend miałem rodzinne spotkanie. Dorian, brat mój chrzcił synka. Była to okazja by po długim czasie spotkać swoje rodzeństwo razem.
Ucieszyłem się, bo to chwila byśmy pobyli razem. Nie zabrakło dobrego humoru, śmiechu i żartów.
Kasia (siostra) przyjechała ze swoim kolegą, tak mówi, że to kolega ... Jak na pierwszy raz myślę, że mechanik całkiem dobrze sobie poradził :D
Najśmieszniejsze było dzień później, gdy odbieram telefon od Kasi i pada pytanie, co sądzę o mechaniku?
Dyplomatycznie wybrnąłem odpowiadając, że ja nie jestem od oceniania ludzi. A to kogo ona wybierze sobie, to od niej zależy. To ona będzie z nim wiodła swoje życie.

Nie wiem czy wy też tak macie, że dzieci waszego rodzeństwa (o ile je macie) są wam bardzo bliskie. Tak, tak, nie mam swoich, więc te korzystają ;-)
Faktycznie poświęcam dużo uwagi i nie tylko małym szkrabom. Zarówno synek Moniki, jak i Doriana są po prostu moim oczkiem w głowie :-) Nie umiem przejść obojętnie przez sklep nie wyhacząc czegoś dla nich...
Może z czasem mi przejdzie, ale póki co niech korzystają :D

piątek, 6 lipca 2018

50 km

Są wakacje dla takich jak ja. Możemy cieszyć się tą wolnością, by odpocząć od codziennych obowiązków związanych z wykonywaną pracą. BOSKO.

Korzystając z tego, że mogę wsiadłem na rower i ruszyłem przed siebie. Po ostatnich wiadomościach jakie dotarły do mnie, biorąc pod uwagę, że głowa mi pęka w szwach, bo róże myśli kłębią się - wszystkie te ZA i PRZECIW zmianom - musiałem zrobić reset, jakiś odlot.

A że u mnie to nie ma co myśleć o jakichś super środkach, czy metodach to jedyne co mi pozostało, może i dobrze, wskoczyłem na rower i ruszyłem jak przecinak przed siebie. Trasa nie znana, ale miałem dobre rozeznanie z google Maps i bezbłędnie podróżowałem między tymi wszystkimi znanymi ze słyszenia wioseczkami, aż dotarłem do punktu gdzie postanowiłem zatoczyć koło.

Ileż to pięknych krajobrazów widziałem. Oczy cieszyły się tą dziką naturą. Tym pięknem pól i lasów, jezior, stawów, dróg polnych i szosowych. Teraz już wspominając to, czuję zadowolenie w duszy.

Czasem zastanawiałem się: po co? dlaczego? co kieruje ludźmi, którzy żyją na takich krańcach świata jakie mijałem?

Kiedyś wszystko się opłacało, nie ważne, że w promieniu 50 km nie było miasta, budowano! Wznoszono ogromne budynki mieszkalne i zakłady, gdzie była praca i życie się toczyło. Dziś już tam nic nie ma - ruiny.
A przecież mamy wszystko na wyciągnięcie ręki, materiały, firmy, ludzi i sprzęty. Mimo to, wszystko to co, tętniło życiem opustoszało i się wali...

Często w gdzieś niedaleko tych miejsc kiedyś budowano domy i tworzono małe enklawy, dziś te małe enklawy wydają się być horrorem i spędzać ludziom sen z powiek. Bo jak żyć wśród dzikich pól, lasów, bez dostępu do świata? A mimo to, są ludzie którzy takie życie wiodą.
Poznałem kobietę, która codziennie do pracy jedzie rowerem 20 km - zajmuje jej to godzinę czasu - niezależnie od tego czy jest śnieg, czy deszcz ona musi do pracy się stawić - pracuje fizycznie, w pracy pokonuje kilometry, a na koniec musi jeszcze wrócić do domu. Kiedyś przez wieś jeździł autobus, dziś już nie opłaca się puszczać autobusu dla jednej czy dwóch osób...
Smutne.

Głównie co mi się rzuciło w oczy to wszędzie obecne ruiny dużych gospodarstw. Gdzieś stał opustoszały młyn, gdzieś jakaś gorzelnia, gdzieś prawdopodobnie jakieś budynki po PGR - tam kiedyś tętniło życie i wszystkim opłacało się, pracować, dawać pracę i utrzymywać z tego, a dziś już nie ma nic.

Szczęście takie, że większość tych domostw połączona jest drogą asfaltową, dzięki temu jedzie się szybciej, wygodniej i chyba też bezpieczniej :-)

Pokonując te 50 km spotkałem tyle jezior - nie ma co się dziwić, że zwykło się mówić tu o krainie tysiąca jezior :) 10 jezior na odcinku 50 km - zatem nie mało :-D

Droga przez las

Tam w dole było jeziorko ;-)

Ruiny po chyba gorzelni ;D

Gdzieś na rozdrożu w jednej z tych wioseczek na końcu świata ;-)

Takie ładne widoki :) W końcu ktoś hoduje konie xD

Widok na trasę szybkiego ruchu S7 :D

Gdzieś tam w drodze powrotnej :)

Jadąc rowerem od razu naszły mnie wspomnienia o tym jak jeździłem rowerem z moim przyjacielem, którego już nie ma z nami. Wówczas na drodze swojej ujrzałem najprawdopodobniej pliszkę (ciemny ptaszek z żółtym opierzeniem od dołu). Początkowo sfrunęła na tor mojej drogi. Gdy się tylko zbliżyłem wzniosła się w górę. Pokonałem może ze 3 km i sytuacja się powtórzyła, zrobiłem jakieś 8 km i ponownie to samo zdarzenie, co jakiś kawałem widziałem na swojej drodze tego ptaka i tak się zastanawiam, czy to przypadek, czy po prostu mimo iż sam jechałem to ze mną jechał mój przyjaciel? 

Może to brzmi irracjonalnie, ale takie odniosłem wrażenie...



środa, 4 lipca 2018

Odwagi! Dasz radę

Cześć Wam!

Jest 4 lipca 2018 roku, godzina między 10, a 11. To właśnie tu dowiaduję się o tym, że odszedł od nas jeden z moich przyjaciół. 
W sercu czuję ból i niedowierzanie. Smutek. 

I choć to była przyjaźń na odległość, przyjaźń dość krótka, ale specyficzna, bo ilekroć się widywaliśmy, to czułem się wyzwolony, czułem się sobą. Nie potrzebowałem udawać kogoś innego, nie musiałem się starać by ktoś mnie zrozumiał. Rozumieliśmy się. 
Te wszystkie wspólne chwile pozostaną w mojej pamięci na zawsze, zapisały się w sercu i będę pamiętał.

Trudno jest pogodzić się z utratą ważnych ludzi w naszym życiu. Bardzo trudno. 

Ruhe in Frieden,
mein großer Held.

---
W tych krótkich słowach wyżej chyba wyraziłem więcej niżeli mógłbym opisywać swoje życie i stan.  Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, ja ciągle udaję kogoś, kim w gruncie rzeczy nie jestem. Dlaczego nie żyję życiem doczesnym i nie cieszę się z każdej przeżywanej chwili? 

- Tak mam na sobie te społeczne kajdany, dalej żyję w szafie. Chociaż nie jeden coming out mam za sobą, to w sercu, w duszy, cierpię z powodu, że przed ludźmi udaję nie-siebie. 

Brakuje mi tej cholernej odwagi by pójść o krok do przodu i cieszyć się życiem. 

Wiele osób mówi mi bym rzucił tę szkołę, tę cholerną wyspę, która nic poza skradzeniem mojego życia nie daje. 
Dla moich bliskich to dziwne i nie do pojęcia, że można poświęcać tak swoje życie... No właśnie - czy życie toczy się dla pracy, czy dla nas samych. 
Wiem, że ta druga wersja jest właściwa, ale nie umiem zrobić kroku do przodu. "Dasz radę" -wielokrotnie powtarzam ludziom, gdy się wahają w życiu, gdy nie są pewni czy coś się uda - a sam sobie nie umiem pomóc.
Tchórzę przed wzięciem życia we własne ręce.

Dziś będąc w kropkowej sieci handlowej na zakupach w moje ręce niespodziewanie trafiła książka: Odwagi! Dasz radę - właśnie leży po prawej stronie i czeka bym ją przeczytał. Chciałem jeszcze napisać tutaj, gdyż moja potrzeba wyrażenia siebie - bez skrępowania sięga szczytów wytrzymałości.

Zdałem sobie sprawę, że ten blog to ja. Wcale nie kolorowany, wcale nie upiększany, wcale nie wyidealizowany, taki prosty, zwyczajny, naturalny ja - taki jaki nie jestem w świecie, którym się otaczam. Przykre, ale prawdziwe...
Dlatego też, cieszę się, że jest to miejsce, gdzie mogę chociaż na chwilę odstawić maskę na bok, odsłonić twarz i powiedzieć co na prawdę czuję.