Są wakacje dla takich jak ja. Możemy cieszyć się tą wolnością, by odpocząć od codziennych obowiązków związanych z wykonywaną pracą. BOSKO.
Korzystając z tego, że mogę wsiadłem na rower i ruszyłem przed siebie. Po ostatnich wiadomościach jakie dotarły do mnie, biorąc pod uwagę, że głowa mi pęka w szwach, bo róże myśli kłębią się - wszystkie te ZA i PRZECIW zmianom - musiałem zrobić reset, jakiś odlot.
A że u mnie to nie ma co myśleć o jakichś super środkach, czy metodach to jedyne co mi pozostało, może i dobrze, wskoczyłem na rower i ruszyłem jak przecinak przed siebie. Trasa nie znana, ale miałem dobre rozeznanie z google Maps i bezbłędnie podróżowałem między tymi wszystkimi znanymi ze słyszenia wioseczkami, aż dotarłem do punktu gdzie postanowiłem zatoczyć koło.
Ileż to pięknych krajobrazów widziałem. Oczy cieszyły się tą dziką naturą. Tym pięknem pól i lasów, jezior, stawów, dróg polnych i szosowych. Teraz już wspominając to, czuję zadowolenie w duszy.
Czasem zastanawiałem się: po co? dlaczego? co kieruje ludźmi, którzy żyją na takich krańcach świata jakie mijałem?
Kiedyś wszystko się opłacało, nie ważne, że w promieniu 50 km nie było miasta, budowano! Wznoszono ogromne budynki mieszkalne i zakłady, gdzie była praca i życie się toczyło. Dziś już tam nic nie ma - ruiny.
A przecież mamy wszystko na wyciągnięcie ręki, materiały, firmy, ludzi i sprzęty. Mimo to, wszystko to co, tętniło życiem opustoszało i się wali...
Często w gdzieś niedaleko tych miejsc kiedyś budowano domy i tworzono małe enklawy, dziś te małe enklawy wydają się być horrorem i spędzać ludziom sen z powiek. Bo jak żyć wśród dzikich pól, lasów, bez dostępu do świata? A mimo to, są ludzie którzy takie życie wiodą.
Poznałem kobietę, która codziennie do pracy jedzie rowerem 20 km - zajmuje jej to godzinę czasu - niezależnie od tego czy jest śnieg, czy deszcz ona musi do pracy się stawić - pracuje fizycznie, w pracy pokonuje kilometry, a na koniec musi jeszcze wrócić do domu. Kiedyś przez wieś jeździł autobus, dziś już nie opłaca się puszczać autobusu dla jednej czy dwóch osób...
Smutne.
Głównie co mi się rzuciło w oczy to wszędzie obecne ruiny dużych gospodarstw. Gdzieś stał opustoszały młyn, gdzieś jakaś gorzelnia, gdzieś prawdopodobnie jakieś budynki po PGR - tam kiedyś tętniło życie i wszystkim opłacało się, pracować, dawać pracę i utrzymywać z tego, a dziś już nie ma nic.
Szczęście takie, że większość tych domostw połączona jest drogą asfaltową, dzięki temu jedzie się szybciej, wygodniej i chyba też bezpieczniej :-)
Pokonując te 50 km spotkałem tyle jezior - nie ma co się dziwić, że zwykło się mówić tu o krainie tysiąca jezior :) 10 jezior na odcinku 50 km - zatem nie mało :-D
Droga przez las
Tam w dole było jeziorko ;-)
Ruiny po chyba gorzelni ;D
Gdzieś na rozdrożu w jednej z tych wioseczek na końcu świata ;-)
Takie ładne widoki :) W końcu ktoś hoduje konie xD
Widok na trasę szybkiego ruchu S7 :D
Gdzieś tam w drodze powrotnej :)
Jadąc rowerem od razu naszły mnie wspomnienia o tym jak jeździłem rowerem z moim przyjacielem, którego już nie ma z nami. Wówczas na drodze swojej ujrzałem najprawdopodobniej pliszkę (ciemny ptaszek z żółtym opierzeniem od dołu). Początkowo sfrunęła na tor mojej drogi. Gdy się tylko zbliżyłem wzniosła się w górę. Pokonałem może ze 3 km i sytuacja się powtórzyła, zrobiłem jakieś 8 km i ponownie to samo zdarzenie, co jakiś kawałem widziałem na swojej drodze tego ptaka i tak się zastanawiam, czy to przypadek, czy po prostu mimo iż sam jechałem to ze mną jechał mój przyjaciel?
Może to brzmi irracjonalnie, ale takie odniosłem wrażenie...