piątek, 14 września 2018

... lubię jego towarzystwo

Nastał kolejny weekend, kolejny czas kiedy chcę wyrwać się z domu i zrobić coś dla siebie. Nie dla rodziny, nie dla pracy, nie dla nikogo. 

Ja i tylko ja. 

Napisałem do Moniki i Kasi co robią dziś wieczorem. Właściwie to nie miały planów - umówiłem się z nimi, że ich odwiedzę. 
Pojechałem do miasta - kupiliśmy sobie jakiś alkohol i tak na rozmowach spędziliśmy ten wieczór. Rano obudziłem się jak zwykle z bólem głowy xD zawsze mi towarzyszy po piwie...

Rozmawialiśmy do późna, a w między czasie pisałem z kimś na grindrze. Te rozmowy często były tak głupie i banalne, że aż mnie coś od środka rozrywało. 

No może dwie, albo trzy jakieś głębsze rozmowy się toczyły, reszta to "żal.pl". Jeden z chłopaków z którym kontakt miałem od dłuższego czasu spytał czy w niedzielę nie mam ochoty wyskoczyć na rower. 
Ja jako fan rowerów oczywiście się zgodziłem - nie sądziłem, że w ogóle dojdzie takie spotkanie do skutku. Rzadko się tak dzieje, że ktoś chce się rzeczywiście spotkać. 
Umówiliśmy się na niedzielę. W niedzielę rano napisał czy to aktualne, czy mam czas. Ustawiliśmy się na 14.00. Pech znowu chciał, że miałem przeboje z rowerem i trochę się obsunąłem czasowo. 

Czekam już w umówionym miejscu. Widzę z daleka zbliża się rowerzysta w podeszłym wieku pan. Moje serce zagotowało się. No jak mogłem się dać tak nabrać, jak?! To były pierwsze myśli. On zbliżał się w moim kierunku a ja wzrokiem uciekałem po wszystkich możliwych obiektach w tej okolicy. Im był bliżej tym bardziej się patrzył na mnie, przez moment się uśmiechał - byłem po prostu tak zszokowany i załamany, że zesztywniałem. Gdy zbliżył się na równi ze mną zobaczyłem, że nie zatrzymuje się i jedzie dalej. A na mój telefon przyszła w tym samym momencie wiadomość o takiej treści "zaraz będę". Kamień spadł mi z serca - bo to oznaczało, że jest jeszcze nadzieja, że przyjedzie ten z kim rozmawiałem. 
Przyjechał widziałem już z daleka, że to osoba ze zdjęcia. Przywitaliśmy się i przedstawiliśmy sobie tak realnie :-) A potem udaliśmy się rowerem przed siebie wzdłuż terenów zielonych, których de facto w naszym mieście przybywa :) 
Pojechaliśmy nad jezioro, które objechaliśmy niemalże w pół. Bardzo fajnie spędziliśmy te popołudnie, po późny wieczór i ciemną noc. Pierwszy raz miałem o czym rozmawiać z nowo poznaną osobą. Nie był czegoś takiego, że milczymy, że nikt nie podejmuje tematu, co więcej zadziało się coś mega dziwnego, czego nie umiem sobie ani ja ani on wytłumaczyć.

Niedziela przeminęła bardzo miło. Spotkaliśmy się w poniedziałek - kolejny miły wieczór :) Cieszyłem się tym, że mogę z kimś porozmawiać, czasem pogadać o czymś zupełnie innym niż praca i to co ja czuję... Udaliśmy się na spacer wieczorową porą - niebo było takie piękne i gwieździste. Gdy tak spacerowaliśmy natknęliśmy się na moje koleżanki ze studiów: bardzo pozytywnie spotkanie i rozmowa :) W konsekwencji odprowadziliśmy jedną do domu, a my pomaszerowaliśmy dalej.  Spotkaliśmy się w środę i spędziliśmy znowu wspólnie mega miły wieczór, spacer. Spędzając z nim czas zapominam o świecie - lubię jego towarzystwo. 

Wspomniałem już o tym, że nie umiem wytłumaczyć sobie jednej rzeczy, a mianowicie tego, że zdarza się dość często, że rozmawiając wypowiadamy w tym samym czasie te same słowa. Jest to na tyle dziwne, że obaj zauważyliśmy, że momentami myślimy identycznie :D aż się boję myśleć hihihi
Postanowiliśmy, że będziemy zapisywać te słowa - może powstanie z tego jakaś historyjka - hehehe 

Cieszę się, że poznałem Kamila. Przynajmniej łatwiej mi jest przejść przez etap rozstania. Niektórzy już pytali czy są szansę na powrót. Teraz już wiem, że nie. Wiem, że się rozstaliśmy i nie chcę do tego wracać. W prawdzie jest jeszcze dużo co nas łączy, ale już nie związek. Powrotu nie przewiduję. Nie chciałbym. 

A co do Kamila to szkoda, że dzieli nas odległość bo ja mieszkam z rodzicami, on w mieście. Co by nie było może to będzie ten człowiek dla którego znowu wyprowadzę się z domu. 

Dziś byłem z mamą w szpitalu - z nią wszystko w porządku - jej tata ma silną cukrzycę, nieudolnie leczoną, w konsekwencji nastąpiły amputacje palców u stopy, wciąż stoi pod znakiem zapytania amputacja nogi. 
No i tak się złożyło, że Kamil przyjechał i się spotkaliśmy w tym czasie kiedy mama udała się do szpitala. Musiała się wrócić a Kamil już był :-) Potem poszła i gdy wróciła już od dziadka to my spacerowaliśmy z moim bratankiem :-) Kamil się troszkę zestresował, bo trzymał na rękach małego :)  A mama na pewno go zmierzyła wzrokiem :-D xD zatem już poznała osobę która zawróciła mi w głowie ;-) 

Najgorsze jest to, że ja nie mogę jeszcze uwierzyć w to, że kogoś poznałem i co więcej ten ktoś mi się podoba z wzajemnością... 

piątek, 7 września 2018

piątek w domu belfra

Dla wielu rozpoczął się weekend. Piękny czas wypoczynku, ale nie dla mnie. Ten weekend stoi pod znakiem zapytania, bo trzeba na nowo przewertować plan dla wyspy. Zmiany kadrowe następują tak szybko, że człowiek już nie wyrabia.

A w dodatku jeszcze inne problemy się narodziły. Jak popłynie fala to, się może okazać, że nie ma dla mnie etatu w tym roku. No cóż czas pokaże...

Mam tak cholernego doła, że nawet nie wiem od którego momentu zacząć - może najlepiej w ogóle nie zaczynać ^^
Dziś wróciłem do domu po pracy i zamiast siedzieć i ułożyć ten plan na nowo, to włączyłem youtube i nie mając w głowie żadnego tytułu padło na muzykę poważną - jedna nutka, druga i tak słucham całe popołudnie, cały wieczór i teraz już nocą brzmienia muzyki fortepianowej.

Spodobała mi się bardzo ta melodia Per Elisa (Für Elise) Ludwig van Beethoven. Piękna.


Chwilami myślę sobie, lepiej byłoby spotkać się z kimś i spędzić ten czas w jakimś miłym towarzystwie. Jednak szybko przytomnieje, bo prawda jest taka, że tu nikogo takiego nie mam. Na wsi brak znajomych. W pobliskim mieście też nikogo z kim miałbym kontakt. Próbowałem, ale nie było chęci.
A dalsi znajomi no właśnie są daleko więc nie ma jak się spotkać...

Marzy mi się wręcz taki weekend gdzie się upiję i tym samym zresetuję, od tak dla odcięcia się od swoich myśli i trosk jakie gdzieś krążą. Póki co to piję kolejny litr wody :)


środa, 5 września 2018

na wyspie aburdów

Rok szkolny się rozpoczął - na szczęście nie 1 a 3 września - zawsze to o 2 dni więcej przerwy w spotkaniu się z dziećmi.

Ja na prawdę lubię swoją pracę, lubię to co robię. Wiem, że głupi jestem tam będąc, ale lubię robić to co robię, uczyć. Lubię to sprawia mi jakąś nieopisaną przyjemność, dobrze się w tym czuje i mi się podoba.
Jak co roku na początku i na końcu roku szkolnego pada pytanie, o to czy pan lubi swoją pracę. Zawsze odpowiadam, bardzo ją lubię, dlatego tu jestem. Gdybym jej nie lubił, to by mnie tu nie było.

Nie kłamię, nie zmyślam - po prostu lubię tę pracę.

Niestety wszędzie pojawia się to wszędobylskie "ale".

Zaczynam tracić siłę już na starcie. Jak nie wycie współpracowników na temat niedobrego planu, bo ktoś ma 8 okienek, a ktoś inny 5, to niewyobrażalny hałas na przerwach.

Moja wyspa ma 2 zmiany. Ale są to zmiany nachodzące na siebie. Pracujemy od 7 do 16. W warunkach ekstremalnych, brakuje pomieszczeń, klasy są wypchane po brzegi ławkami, szafkami i innymi sprzętami. Nie ma gdzie tego wszystkiego trzymać. ALE REFORMA ZOSTAŁA DOBRZE PRZYGOTOWANA I WDROŻONA.
- brak sal,
- brak pokoju nauczycielskiego,
- brak hali sportowej,
- brak możliwości skorelowania dojazdów do potrzeb szkolnych,
- brak kadry,
- brak środków na zakup pomocy,
- brak toalety pracowniczej,
- brak świetlicy,
- brak pomieszczeń gospodarczych,
- brak biblioteki.

No i tak można by jeszcze parę rzeczy powymieniać ... To właśnie nazywa się przygotowaniem placówek do nowego roku?

Pewnie ktoś się zdziwi, że można mieć 8 okienek i więcej - ale to nie wina planowania, a tego, że niektóre przedmioty muszą odbywać się rano a inne po południu - jeśli belferka X ma uprawnienia do różnych zajęć i akurat rano prowadzi jedna, a po południu te inne, to siłą rzeczy musi mieć coś rano i coś po południu (na końcu) - wtedy robi się okienko... inaczej się nie da. Narzekać każdy potrafi, ale ułożyć plan by każdemu pasowało się nie da.

W tym roku ruszyłem bardzo intensywnie w pracy i już mi się to odbija.

Papierologii jest co raz to więcej. Teraz doszło jeszcze RODO. Powariowali w tych urzędach.

Dla przykładu jutro pracuję od 7 do 15 a od 16-18 mam zebranie z rodzicami. Zatem będzie to 10 godzin pracy, a włączając w to godzinę między 15 a 16 gdzie i tak będę musiał czekać na zebranie to 11.

Każdego dnia wracam do domu i muszę się przygotować na kolejny dzień - wiem, że ktoś powie, zobaczysz za 5-10 lat będziesz robił to bez przygotowania, ale czy to zwróci mi ten czas? Nie. Papiery jak były tak są i będą. Tego nie ubywa, lecz przybywa. A to oznacza czas - trzeba na to poświęcić więcej czasu.

Kiedyś pisałem o tym, że policzyłem sobie ile pracuję w tygodniu wychodzi to bardzo grubo ponad 40 godzin.

A to wszystko za 2250 zł.

5 lat studiowałem, zrobiłem 3 lata liceum by uzyskać uprawnienia, razem 8 lat - teraz kursy i szkolenia, non stop coś - za tak marne pieniądze.

Znam ludzi co po gimnazjum (bo ja z tych co kończyli gimbazę) i 2 albo 3 latach zawodówki zarabiają znacznie więcej:
- piekarz 3 tyś netto
- pracownik obsługi - 2,5 tyś netto
- mechanik - 5 tyś netto
- cukiernik - 3 tyś netto
- pani/pan sprzątająca/y - 2,5 tyś netto

i tak można by podawać przykłady. Czy moje zarobki są adekwatne? - To raczej pytanie retoryczne.