wtorek, 25 grudnia 2012

mężogej

co to znaczy? kto wymyślił to określenie? dlaczego?
Dziś przeczytałem pewien artykuł o tak zwanych mężogejach, trochę mnie on oburzył.

Autor napisał w nim o powstaniu "nowego gatunku" - użycie tego określenia wywołało we mnie oburzenie - jakim prawem, można określać ludzi o odmiennych poglądach, zasadach, postępowaniu etc. "nowym gatunkiem"? Dla mnie "nowy gatunek" jest równoznaczne z odkryciem nowego gatunku roślin, zwierząt, ale nie ludzi!! na Boga co to za określenie?

Kto dał nam prawo "gatunkować" siebie nawzajem? Czy możemy przypisywać się do gatunku, bo mamy takie a nie inne skłonności, zachowania? Czy ktokolwiek chciałby być nazwany nowym gatunkiem, za to że lubi nosić przypuśćmy spodnie pół dresy - pół jeansy (od pasa do kolan dres a od kolan do kostek jeans), z koszulką uszytą z tiulu i preferuje tylko blondynki lub też blondynów?? Gdzie tu sens?

Ja tego nie rozumiem...
Mężogej? hm... domyśliłem się od początku o czym mowa w artykule, choć nie ukrywam, że nazwanie kogoś mężogejem mi się nie podoba, jak samo określenie gej! Słowo "gej" nacechowane zostało bardzo negatywnie w naszym społeczeństwie, często słyszę jak chłopacy mówią do siebie "ty geju!" za to, że ktoś coś źle zrobił. To od razu nasuwa każdemu na myśl, że gej jest kimś gorszym, nieudacznikiem, prostakiem. Z drugiej strony to w naszej pięknej polszczyźnie brakuje takiego określenia, które było by neutralne. Podoba mi się jak w języku niemieckim, Niemczech geja (guy, gay, etc.) zastąpiono słowem schwul.

Poruszany problem noszonej maski i podwójnego życia przez tych mężczyzn, którzy noszą w sobie pierwiastek mężczyzny jako męża, i jako geja, nie jest możliwy do ocenienia, do wydawania opinii na temat tych ludzi.

Są tacy, których zmusza społeczeństwo, wzorce rodzinne, to czego ich nauczono, wpojono. Może to być bardzo nie wygodne, wręcz uciążliwe, ale są też tacy faceci, którzy świadomie wybierają tą opcję i prowadzą życie u boku kobiety, mają rodzinę - ale i spędzają czas z facetem, nie tylko po to by się przelecieć.

Odnosząc się do swojej osoby myślę, że dla mnie byłoby to trochę jak kara. Bycie z kobietą, wspólny dom, rodzina może jeszcze by uszła, ale seks, jakieś zbliżenia byłby czymś swego rodzaju "gwałtem". Bo jak inaczej nazwać zachowanie wbrew sobie, wbrew swojej woli. Życie pod jednym dachem, wspólne życie tego raczej bym się nie brzydził, nie negował, ale coś więcej już tak. Choć niedawno pisałem o takiej możliwości, to coraz bardziej przekonuję się do tego, że to nie jest dla mnie, a ja raczej tego nie chcę.
Samo stworzenie związku czegoś stałego z ukochaną osobą, z kimś dla kogo był by sens rano wstać i wysłać uśmiech, samo sprawia, że chce się czegoś więcej niż tylko przelotnego seksu.

Mam nadzieję, na to, że w nas ludziach w końcu obudzi się instynkt tolerancji i inteligencji, która przejawiałaby się w zachowaniach tj. tolerowanie ludzi - nie za poglądy i upodobania seksualne, lecz za to kim są w życiu, jakimi ludzi są dla nas, a nie to jakimi partnerami są w łóżku.

Czy myślicie, że uciekanie w małżeństwo to rozwiązanie godne pochwały? A może jest inny sposób na zdobycie szczęścia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za rozmowę :)