wtorek, 4 lipca 2017

nie mieszczę się w sobie

Własność: Jaro
Kopiowanie i rozpowszechnianie dozwolone z zastrzeżeniem podania źródła. 

Od pewnego czasu odczuwam silny dyskomforty fizyczno-psychiczny. Jest źle. Ale co oznacza to słowo "źle" - ciężko jest wytłumaczyć.

Po dość trudnym okresie jakim była zmiana miejsca pracy, zaklimatyzowanie się na wyspie nie było dla mnie zbyt łatwym wyzwaniem. Jakoś mu podołałem, ale. Jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach:
- powtórzę się: lubię swoją pracę;
- nie chciałbym jej zmieniać;
- ale duszę się w tym miejscu;
- jestem bardzo ograniczony;
- ten strach przed wyjściem na jaw, że jestem w związku homoseksualnym;
- ten lęk, że może ktoś się dowie i rozpowie;
- ten dystans do otoczenia;
- to ciągłe ukrywanie się przed światem;
- marne zarobki;
- czepianie się o byle co;
- narzucanie stylu pracy - kiedy ja mam swój i go nie zmienię;
- robienie z igły widły;
i wiele innych.

Największy dyskomfort odczuwam w odniesieniu do swojej orientacji. To kameralna wysepka gdzie każdy każdego zna i wszyscy wiedzą o wszystkich wszystko. Wiadomości rozchodzą się z promieniem światła. Dlatego tak ważne jest to, by się pilnować i nie wychylać.

Patrząc na ilość mojego czasu wolnego to, mówię szczerze nie mam gdzie się wychylić, poza 4 ściany. Jednakże nawet obcowanie w towarzystwie innych osób może być ryzykowne. Chciałbym z moim Miśkiem poznać kogoś nowego, z kim moglibyśmy wyjść gdzieś na piwo, spotkać się na kręgle, czy spacer. Potrzebujemy oboje znajomych, ale by kogoś poznać trzeba się otworzyć na ludzi, bez tego się nie da. Ja niestety się mocno wzdrygam przed tym by się z kimś wymienić zdjęciem, a niestety większość relacji jakie się nawiązuje bardzo ściśle związane są z naszym wizerunkiem, bo kto pójdzie się z kimś spotkać w ciemno, bez uprzedniej wymiany zdjęć. Może jakiś małolat z gimbazy by jeszcze na to poleciał, ale nie starsi...

Może panikuję bardzo, ale nastroje społeczne wcale nie są tak pozytywne jak może się zdawać. Wystarczy popatrzeć na wiadomości, co dzieje się w naszym kraju, jeśli nie wiadomości to chętnie czytane przeze mnie komentarze pod postami czy to na fb, czy na stronach gazet. Tyle świństwa ludzie wylewają na ludzi, że aż strach się odezwać. Wszechobecny hejt ma się bardzo dobrze, a będzie mieć się jeszcze lepiej, bo jest na to odgórne przyzwolenie.

Podziwiam wszystkich tych co żyją swoim życiem i nie krępują się przed innymi, że są na przykład w związku z innym facetem. Jestem z nich dumny i szczerze im wdzięczny, że stanowią ikonę tego, czego ja niestety nie potrafię przedstawić. Nie potrafię, bo nie odważę się zaryzykować - musiałbym poszukać od razu innego zajęcia - a zmiana pracy to ciężki orzech do zgryzienia.

Myślę o tym codziennie gdzie, co i jak mógłbym robić. Po moim ostatnim szkoleniu w stolicy, zapragnąłem właśnie zamieszkania w Warszawie. Odmieniło mi się, jak wcześniej nie chciałem, tak teraz coś mnie tam ciągnie.
Jednak ja zadaję sobie pytanie: co ty będziesz tam robił? Co? Gdzie? - Korporacji jest mnóstwo, na pewno bym znalazł sobie jakieś miejsce zatrudnienia, ale co z satysfakcją i przyjemnością z wykonywanej pracy?
Nie umiem sobie wyobrazić siebie w innym miejscu niż taka wyspa. Jakoś ciężko mi dopuścić myśl, że mógłbym być zadowolony z innego wykonywanego zajęcia tak bardzo jak jestem zadowolony z tego co robię teraz.
Ostatnio pewna osoba powiedziała mi wprost: ale ty głupi jesteś, siedzisz za takie pieniądze w takiej dziurze. Jarek obudź się. Idź do jakiejś korporacji popracujesz trochę, odłożysz sobie pieniądze, dorobisz korkami i kupisz sobie mieszkanie, a nie będziesz dorabiał kogoś.
Zgadzam się z nią (to dziewczyna była), ale jakoś nie umiem zrobić tego kroku na przód. Raczej stoję w miejscu. Ciągle się waham przez pójściem do przodu, przed zmianą miejsca zatrudnienia.

Mam koleżankę, Wika się nazywa, w Gdańsku, która to zachwala sobie pracę w obecnej firmie. Jest zadowolona i nie narzeka na warunki, płaca też jest zadowalająca - porównywalnie do tego co zarabiałem ja w koropo (4 tyś brutto), ona ma 4200 brutto - na start, to nie jest źle.
W Wawie co prawda nie mam znajomych ze studiów, ale jest tam np. Basia K. z którą się znam z wakacji i myślę, że mógłbym odnowić tą znajomość.
Może byłaby okazja do poznania niektórych osób, których poznałem na blogu ;-) ;-) ;-)
W Krakowie mieszka Mateusz ze swoim chłopakiem, myślę, że nie byłoby problemu byśmy dalej podtrzymywali naszą znajomość, która po rozstaniu jest tylko znajomością od czasu do czasu, piszemy co u nas słychać.
Koleżanka z byłej mojej pracy w korpo polecała mi pracę w Poznaniu w dobrze prosperującej firmie, warunki ciekawe i praca wydawała się być też bardzo ciekawa, nie monotonna. Nawet pamiętam rozmawiałem z jakimś chłopakiem z tamtejszej firmy o tej pracy - ale pojawiła się praca na wyspie i tak wybrałem to co lubię, nauczać.
Zapytanie było raz ze Szczecina - ale co ja bym tam robił? Tak daleko od znajomych :D hahah - tych to prawie w ogóle tutaj nie mam.

Dziś moi znajomi to:
- Misiek;
- mama, siostry, brat;
- Art - kolega ze studiów.

Inne znajomości są tak sporadyczne, że nawet trudno mowić tu o znajomościach, bo nie da rady wyjść gdzieś, czy też się z nimi spotkać.

Ostatnio poznałem pewnego chłopaka, piszemy z nim, ale czy ta znajomość przetrwa tego nie wiem. Strach przed poznaniem się potęguje fakt, że San - tak będę go tu nazywał, pracuje blisko mojej wyspy.
Wiele już rozmawialiśmy o prywatności itp. ale dalej się waham. Sam już nie wiem czego...

Oczywiście mam wielu innych znajomych, przyjaciół, jednak nie są to osoby, które mieszkają w mojej bezpośredniej okolicy (prawda Atko?), stąd też spotkanie jest już trudniejsze.

Próbuję poznać kogoś by nie zajmować się tylko domem i pracą, bo tak zwariuję i myślę, że fakt, że nie mieszczę się w sobie jest wynikiem tego, że nie mam zbytnio z kim się spotkać. Kontakty tylko z jedną osobą mogą być nie wystarczające, nie zawsze się da byśmy się spotkali.

Mam teraz swój urlop czy jak kto woli wakacje, wiec teraz muszę pomyśleć o tym co robić później. Chciałbym odpocząć i zregenerować siły.

Jeden wypad mam już za sobą. Był zorganizowany przez pracowników wyspy, więc to takie krótkie wakacje, bez chwili dla siebie, za to mogłem wiele zobaczyć i z tego się ogromnie cieszę.

P.S. W miniony weekend byłem na ślubie Andrzeja i świetnie się bawiłem. Wiem od Sana, że nie byłem sam tam, bo gejów było co najmniej dwóch :D a czy ktoś jeszcze tego nie wiem :P :P :P
Ale właściwie to nie o tym chciałem napisać.
Przemowa księdza była bardzo fajna. Zaimponował mi mówiąc o miłości. Miłość to nie uczucie. To uczucie zauroczeniem się zwie i ono przemija i dobrze, że przemija. Miłość to coś więcej... - mógłbym o tym napisać oddzielny post, może to uczynię :)

Udanych urlopów i wypoczynków wszystkim tu zaglądającym :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za rozmowę :)