czwartek, 16 lutego 2012

Odlotowy sen

Odlotowy sen

Malowniczy ciepły wrzesień,
dni się swawolnie przeplatały,
choć piękne jak polska złota jesień,
to w otchłani odpływały.

Dnia jednego, choć pracowitego,
dobiegły mnie słowa przyjaciela mego:
„Pojadę w świat, i nie będę się już niczego bać”

O rany! Ale jak? Co? Gdzie? Kiedy?
Pytań miałem ful cały,
a Jego odpowiedzi mnie oniemiały.

I w pewnym momencie,
padły nazwy, sercu coś bliskie,
i ja na zakręcie,
a decyzje szybkie i śliskie.

Worek mam, coś już przecież znam,
pracę z hukiem zostawiłem!
I w podróż razem podążyłem,
jak tak Kraków kocham.

Już słyszę pociągu szum,
czy to jawa czy sen, strach ogarnia mnie.
Boję się przebudzenia!
Choć wciąż szukam odetchnienia.

Na zegarku jest dwudziesta druga dwadzieścia jeden
o losie, mój Przyjaciel, mój i jego bagaż jedziemy!
Łał już nie staniemy jupi jee!
Tak bardzo się cieszyłem,
choć wiele Wodzie zostawiłem.

Za oknem wszędzie tylko mrok,
czas minął jak jeden krótki krok.
Przyjaciel już spał,
On się nigdy nie bał.

Szukając słów opisania szczęścia,
znalazłem się w Krakowie
i nikt mi nic głupiego nie powie
To jest to – Kraków Szczęścia.

Na dworcu jeszcze półmrok,
przykrywał ponury obraz,
i tak już było nie raz.

Idąc peronami wdychaliśmy woń Krakowa,
przechadzając się między murami,
znaleźliśmy się przed wieloma oknami,
to wszystko jak woń - dla nas czysta Odnowa!

Rynek Krakowski jest tak wielce boski,
nasz narodowy skarb, wszystkiego wart,
Sukiennice niczym spadek tamtych lat
- to nie mój głupi żart!

Wyglądało jak z bajki,
wszystko takie stare,
choć ubrane na nowo,
w pełni kolorowo!

Nasz Rynek Krakowski, ta atmosfera,
nic już więcej nie potrzeba,
to lepsze niż nie jedna „bajera”.

W lewą i w prawą, do przodu i do tyłu,
wiele dróg pośród przybyszów przebyli,
razem wszystkie skazy wypatrzyli,
mimo gęstego pyłu.

W blasku słońca Wawel odkryli,
ponad wzgórzami wzniesiony,
chwilami w pamięci utrwalili.

I choć czas wypędzał z komnat,
w sercu radość! W duszy uśmiech!
cali przesiąknięci promieniami słońca,
ktoś zgubił „ochrońca”.

Wędrując ku sercu Krakowa,
ostatnia runda po ryneczku,
ostatni flesza błysk,
to koniec, to początek - kolejna przygoda!

Ciemna noc nas zastała,
dworzec serdecznie przywitał!
krótka chwila i wyjazd.

Wśród przestrzeni kolorowych,
gdzieś gubił się świat i jego blask.
Znów tylko czarna płachta
dziurami czytałem szyldy.

Energia dosięgła szczytu
po ponad dwóch tysiącach lat!
Nasze ciała zenitu
w blasku słońca nocy.

Idąc wygodnie, czułem się swobodnie
na drodze stanął przede mną
oczarował mnie swym spojrzeniem!

To cudo, jarało nas porządnie
uf, ah, oh, ouu ye!
i dźwięków całe mnóstwo,
samo bóstwo.

Muzyczne receptory pobudzone,
łapią każde dźwięki,
tańczą jak szalone,
wydając piękne jęki!!

I tak swobodnie,
na max wygodnie,
pełen ful wypas,
muzyką otoczony,
bawi się jak szalony!

Nad ranem czas uciekać,
nie można już czekać.
Wsiadamy do pociągu niebyle jakiego,
społeczeństwa krakowskiego.

Na dworcu już czekają,
tłumy się przewracają,
inni odwracają i wysiadają.

Gdy słyszę na peron piąty,
odwracam się raz ostatni (…)
wracamy w nasze kąty.

I tak już całkiem wygodnie,
siedzę w pociągu,
przebudzenia szukam.

To tu już na mnie wszystko czeka,
a piękno i sen chwili od dawna ucieka,
to tylko krótka przygoda,
bezcenny odlot.

W woli wyjaśnienia wiersz ten odnosi się do pewnej wakacyjnej przygody, może nie dość umiejętnie wszystko przedstawione to znajdują się tam miejsca, określenia symboliczne, czasem po to by tylko coś ukryć, czegoś nie powiedzieć w prost.


Dedykowany mojejmu Przyjacielowi, który bez wątpienia był szczęśliwy w tej podróży.


P.S. Czy to był sen, czy jawa? Sam już nie wiem (...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za rozmowę :)