niedziela, 25 grudnia 2011

wigilia

Wigilia, jedyny taki dzień w roku, pełne radości, miłości poczucia rodzinnego ciepła. Chwil spędzonych w gronie najbliższych. Wielu życzeń tych bardziej i mniej realnych, płynących z głębi. Wreszcie chwil spędzonych z myślą o naradzającym się Jezusie Chrystusie. Święta Bożego Narodzenia czas dobroci, zadumy i refleksji nad dokonaniami, zastanowienia się nad przyszłością i tym co przyniesie kolejny dzień roku.


Wydawało by się piękne to co napisałem (choć to subiektywna ocena), jednak moja Wigilia wyglądała zupełnie inaczej. Od samego rana usłana była kolcami, wiele niepowodzeń, sporów, które w gruncie rzeczy wynikały z tego, że każdy z nas chciał przeżyć ten dzień wyjątkowo, pięknie i z miłością - to piękne, ale za bardzo chcieliśmy zmienić nas samych, nasze codzienne postępowanie, że w końcu coś się zepsuło. Ojciec gdzieś wybył, mama od samego rana krzątała się po mieszkaniu staracjąc się przygotować piękną i niepowtarzalną Wigilię, a z nią atmosferę. Czas mijał, a pomiędzy nami się zaczynało układać. W końcu przyszedł czas Wigilii i choć nie zaczęliśmy jej z pojawieniem się na niebie pierwszej gwiazdki o 16.42 (bodajże), to i tak by się nic nie zmieniło. Ojciec wrócił do domu koło 16.00, ważniejsze mu było spotkanie z butelką piwa i innymi trunkami. Zniszczył ład zaplanowany na ten wieczór. Choć my sami też go jakoś rannymi sporami zaniechaliśmy. Była gdzieś 18.00 jak ubrał kurtkę i wyszedł. Mamie zrobiło się strasznie przykro, wszystko się zmieniło, nie było tak normalnie w komplecie. Mi szczerze powiedziawszy też nie było wesoło, że święta Bożego Narodzenia w domu nie są radością i miłością, tylko smutkiem a w niektórych momentach przepełnione żalem. Po tym mama wyszła przed dom, chciała go zawrócić, przekonać by został. Ale nic. Zastawiono stół, mama ociągała jeszcze chwilę, mając nadzieję że wróci, gdy brat rozłamał opłatek i oświadczył, że powinniśmy zaczynać, mama nie wytrzymała popłakała się i opuściła nas. Było to przykre, więc nie rozpoczęliśmy dzielić się opłatkiem. Czekaliśmy aż mama wróci. Po chwili przyszła do nas. Rozpoczęliśmy składanie sobie życzeń, dzieleniem się opłatkiem. Wiedząc, że jest to jedyna szansa gdy mogę mamie powiedzieć to co myślę, czuję powiedziałem to co ja o tym wszystkim myślę, chciałem ją uświadomić, że on wolał inaczej spędzać te świąteczne chwile. Ze łzami w duszy dokończyłem swoje życzenia i połamałem się opłatkiem. I tak ze wszystkimi domownikami. Siedząc już przy stole nie było tej atmosfery świątecznej. Nikomu nie było do jedzenia, do rozmowy, było "ponuro". Z czasem jednak troszkę się rozluźniła atmosfera za sprawą siostry, choć mama prawie nic nie zjadła, ja ze względu na swoją chorobę wczorajszą też nie wiele mogłem się posilić tylko liznąłem parę potraw. Wigilijna wieczerza przy wspólnym stole nie miała sensu bytu dzisiejszego wieczora. Było inaczej, smutno, ponuro i nie świątecznie.


Tak bardzo chciałem przeżyć prawdziwie miłosne i radosne pełne ciepła święta, tak jak to można piękne historyjki pisać o nich. Chciałem by choć raz przeżyć coś wyjątkowego, coś nadzwyczajnego. Niestety się nie udało. Mam żal do siebie do świata, do wszystkiego, że ten dzień był taki nie przyjemny.


Zobaczymy co przyniesie dzień dzisiejszy.


O refleksji i przeżyciach z pasterki może napiszę później.


Mimo wszystko Wesołych Świąt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za rozmowę :)