Dziś oficjalnie rozpoczęły się dla niektórych z nas ferie. A co za tym idzie "leniuchowanie".
Dla jednych to przecież oczywiste, że w tym czasie sobie odpoczywam, leniuchuję i nic nie robię. Dla mnie sprawa ma się inaczej. Jak to mówią punkt widzenia, zależny jest od punktu siedzenia.
Cieszę się ogromnie z tej przerwy, gdyż jestem już cholernie zmęczony. Tydzień w tydzień zarwane noce, piętrzące się trudności.
Odkąd zapowiedziano "dobrą zmianę" nic nie dzieje się dobrze, wszystko się tylko pieprzy - no sorry, ale taka jest prawda.
Jak to kolega "
Aberfeldy" słusznie zauważył, w środowisku mówi się o zwolnieniach i o niechęci do tej pracy właśnie za sprawą "dobrej zmiany". Wielu chętnie podziękowałoby już pracodawcy za współpracę i odeszło, ale co dalej? Zęby w ścianę?
|
Opracowanie własne. Kopiowanie dozwolone z podaniem źródła. |
Oni jeszcze mają szansę, ja i tak jestem na straconej pozycji. Oni z doświadczeniem, często gęsto ludzie, którzy mają po kilka fakultetów, mogą prowadzić wiele fachów, a ja po jednym - z czym do ludu - w dodatku świeżak to co ja wiem o tej papirologi, co ja wiem o życiu i co ja wiem o szkolnictwie.
Odkąd tu pracuję co chwilę spotyka mnie coś nowego, zaskakująco kuriozalnego. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takimi dyrdymałami jak tu.
Lubię bardzo swoją wyspę. Wbrew temu, że leży na uboczu, to bardzo chętnie tam się wybieram. Poświęcam na to wiele czasu i energii - jestem zadowolony. Mam nawet porównanie z innymi, bo moi przyjaciele są na innych. Ta wśród tych innych jest szczególna - świetnie wyposażona i kameralna. Dzięki temu łatwiej mi poznać ludzi. Pracuje się w mniejszych grupach, a to nieziemski komfort.
Inną stroną tego medalu jest fakt, że pracuje się tam z trudnymi wychowankami. Niejednokrotnie nie mam już pomysłu na nich. Swego rodzaju porażka.
Od pewnego czasu cały komfort pracy został zaburzony. Nasyła się wizytatorów, szczuje gazetami i wręcz łże w oczy społeczeństwu. Taka jest dobra zmiana.
Z jednej strony oczekuje się aktywności w tym fachu, tego, by wychowankowie byli zauważeni w świecie, a za chwilę mówi, że to i to zadanie jest niegodne, lepiej tego nie robić, nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Dotarliśmy do momentu, gdzie próbuje się zamieść mój fach pod dywan, ukryć go w tłumie, tak by nikt nie dostrzegł tego, że on jest.
Hieny i tak wywęszą i będą robiły antyreklamę. Hieny są na tyle bezuczuciowe, że idą po całości i tworzą własne historie, demonizują i tym samym tworzą zły obraz, który "dobra zmiana" naprawi.
Gdy spytałem o zasadność twierdzenia wizytatorki usłyszałem, uważam tak... i tak. Na tym się zakończyła dyskusja. Zdanie pani miała swoje i tyle.
Sama pomysł reformowania wysp jest w pewnym stopniu słuszny, ale nie w taki sposób, nie w takich warunkach jak to się robi dzisiaj. Zmiana nazwy wyspy nic nie zmieni. Mimo iż wysiedlimy tych ludzi na inne wyspy, to przecież i tak będą te same wyspy.
Jeszcze większym kuriozum i pstryczkiem w nos dla "reformatorów" jest to, iż chcieli skupić wszystkich na jednej wyspie, a okazuje się, że po pobycie 6 letnim na jednej wyspie, wychowankowie zostaną wysiedleni na inną wyspę - tak na 2 lata przed końcem - urządzić im zmianę. Nikt nie mówi, że wtedy zmienią się wszyscy. O ile całe grupy zostaną to, opiekunowie i cała kadra się zmieni - toć przecież to będzie to samo co jest dzisiaj, tylko pod innymi szyldami.
Efekt całej deformy jest taki, że skróciło się pobyt na podstawowej wyspie o rok, a wydłużyło tylko tym, które wybiorą sobie dalszą ścieżkę rozwojową. NIC dobrego z tego nie wyniknie. Po podstawie młodzież szybciej pójdzie na rynek pracy. Przecież to tylko rok krócej będzie trwał ichni rozwój. Kogo to obchodzi.
Innymi ważnymi kwestiami są podstawy programowe - napisane na kolanie przez amatorów, pod dyktando jednego człowieka. Bo jak inaczej nazwać dzisiaj władzę tego jednego pępka.
Wprowadzono wiele ograniczeń, wiele fachów straci swoje godziny - co za tym idzie stracą wychowankowie, ale i stracą wychowawcy. Wiele etatów zostało zagrożonych i tak też dzieje się z moim etatem. Czy będę tam dłużej, tego nikt nie wie. O ile wyspa przetrwa, może zadziać się tak, że liczba godzin ulegnie degradacji, a tym samym opłacalność będzie zerowa. W obecnej chwili jest ona bliska zeru, a co powiedzieć jakby tylko mi odjęli jeszcze godziny.
Deską ratunkową dla takich jak ja jest posiadanie dodatkowych umiejętności. Ale każdy fach kosztuje, no i nie w każdym ja się potrafię odnaleźć, więc nie zamierzam robić tzw. "siepy". Bo po co męczyć wychowanków i siebie.
Zastanawiam się ile ten cyrk jeszcze będzie trwał?