Matura - egzamin dojrzałości - czy te dwa określenia mają jeszcze dawane znaczenie?
Uważam, że daleko obecnemu znaczeniu matury do tego co było kiedyś. Wspólnie ze znajomymi powtarzamy, że matura to dzisiaj nasze kolokwium na studiach. Takich matur jest nie mało. W ciągu roku kilka, a nawet kilkanaście.
Kilka lat temu zdawałem maturę, wtedy już mówiono o obniżającym się poziomie. Nic nie wiecie, wyniki są złe. Dziś mówi się to samo, ale mówi się o "najgłupszym roczniku". Trochę to krzywdzące wrzucać wszystkich do jednego worka. Zakłada się, że ten kto z rocznika 1995, bo o ten bodajże chodzi, to głupszy, w cale nie koniecznie. Ale wielce prawdopodobne.
To tak bym miał się do czego przyczepić ;-)
Innym faktem jest, że uczniowie, my, się nie uczymy. Tak się złożyło, że swoją maturę zdałem, w miarę dobrze. Wynik najniższy o ile mnie pamięć nie myli to 48%. Szału nie ma...
Strasznie bałem się matematyki, potem polskiego.
Od zawsze noga ze mnie była z matmy. Chwil spędzonych z matematyką nie zapomnę do końca życia. Łez wylanych nad kartką z notatkami... Gdy siedziałem za szybą w domu, koledzy i koleżanki biegały sobie po podwórku, boisku, bawiły się. Powinienem jej nie cierpieć, a ja ją lubię. Tysiące niepowodzeń, wiele jedynek, dwój, ale lubię matematykę. Dziś mi jej brakuje, choć wielu rzeczy nie rozumiałem, to i tak chciałbym by na moim kierunku zawitała matematyka, jako dodatek, tak tylko oooo :)
Chciałbym bardzo nauczyć się matematyki, by rozumieć to wszystko, dlaczego tu jest tak, a tu inaczej, dlaczego ten wzór a nie tamten. Byłoby czymś pięknym.
Gdy przyszedł wynik z matury, drżałem jak szalony, bo to 30%, jednak osiągalne, zdobyłem ponad
lekko 50% (chyba 58%). Jak dla mnie wynik olśniewający.
Ale prawdą jest, że zadań zrobiłem dużo, siedziałem nad tym często po lekcjach, na przerwach, wiele pytań do nauczycielki, zajęcia dodatkowe z matmy jeśli były w szkole. Nic nie wychodziło, wielokrotnie się nie udawało, ale maturę zdałem.
Nie obarczam nauczycielki, bo to nie jej wina, że gdy mi tłumaczyła to rozumiałem, a jak przyszło co do czego, gdy wróciłem do domu, zacząłem powtarzać to co usłyszałem, black out, czarna dziura. I znów nerwy.
Ostatnio znalazłem się w międzynarodowym środowisku ludzi młodych średnia wieku to 20 lat. I wiecie co? Czuję się tutaj jak ten jeden z rocznika 95, jak głąb. Ludzie zaskakują mnie swoją wiedzą, wiedzą tyle, że mi wstyd.
Co ciekawsze, oni nie zaczynają zadań, od tego by skombinować wynik, czy rozwiązanie, oni myślą sami. Nie zdarzyło mi się ani razu by ktoś rozpoczął pracę od tego by zapytać kogoś o jego pomysł i ewentualnie na tym bazować. Jest inaczej. Każdy szuka w głowie pomysłu, jak zrobić, zapisuje to i potem ewentualnie gdy jest już na jakimś etapie, o ile nie skończył, to konsultuje się z sąsiadem z ławki.
Inną sprawą jest to, że widać w nich chęć nauki, chęć zdobywania wiedzy, nie ważne, że trzeba coś przeczytać, zrobić prace domowe, zadania. To się robi dla własnego dobra, dla własnego rozwoju. Nikt nikogo nie zmusza by coś robił. A jednak każdy chce czegoś się dowiedzieć, nauczyć i mieć wiedzę by móc ją potem wykorzystać.
Nie zaczyna się od tego, że nauczyciel jest zły lecz od tego czy wystarczająco się przygotowałem. No i jak już mamy mieć jakiś egzamin, sprawdzian to się zaczyna do niego przygotowywać, a nie udawać, że się uczę czatując na facebooku, tablet, smartfon, radio, tv, internet i wszystko inne co tylko może rozproszyć i zająć czas, by się nie uczyć.
Smutna szczera prawda.