Wychodzę wieczorem na osiedle, wychodzę z klatki i słyszę rozmowę:
- Kochanie! - woła młody chłopak z balkonu.
* Tak?!
- Pokaż Adasiowi jakie majtki ci kupiłem!
Facet idący akurat za mną parsknął śmiechem ja z Miśkiem również, w tle tylko słychać k-u-r-w-a!
Wstęp może kiepski, ale na pewno lepszy od mojego kolejnego biadolenia. Tak dobrze czytasz, znowu będę "się żalił".
W sumie to nie wiem jaki jest sens tego, że moje łzy wylewam na klawiaturze, bo nie kartce papieru. Są ludzie, jest ich wielu, jesteście Wy, jesteś Ty, ludzie, którzy ciągle mi dopingują, mówią miłe słowa, lecz ja, ja nie mam siły.
Po prostu tracę siłę na przykrości jakie mnie spotykają. Każdego dnia jest coś nowego. Jedynie noc jest momentem, kiedy nie dociera do mnie wiele smutku, choć i tu ostatnio pojawiają się problemy.
Zacznę od ostatniego weekendu. "Dobrzy ludzie" znowu dali o sobie znać. Tym razem miarka się przebrała. Co z tego!? Co możesz zrobić - w takim debilnym kraju jak ten, gdzie praw Ci brak. W sobotę wieczorem Misiek dostał telefon. Odezwał się mężczyzna po 30 z donośnym głosem. A w słuchawce słychać było:
"Komenda Wojewódzka, Wydział Kryminalny, starszy ... (funkcjonariusz się właśnie przedstawia). Czy mam przyjemność z ... (tu pada imię i nazwisko Miśka).
- Tak, przy telefonie.
Proszę o wstawiennictwo się w poniedziałek o godz. 11 w Komedzie Wojewódzkiej, w wydz. Kryminalnym, tj. drugie piętro, pok. 103. Czy wie Pan gdzie to jest?
- Tak wiem. Ale o co chodzi.
Jest Pan oskarżony/podejrzany o molestowanie małoletnich ... oraz ... ( tu padają dane osobowe Niny i Piłkarzyka).
Misiek jak stał zaniemówił i się rozpłakał. Reszty rozmowy nawet nie pamiętam. To relacja osób trzecich z tej rozmowy. Nie było mnie akurat przy nim, byłem w sklepie. Gdy się dowiedziałem co zaszło, dlaczego Misiek jest załamany, wykonałem telefon do pewnej osoby, mianowicie do prawnego opiekuna dzieci. W całym tym stresie nie umiałem nawet zebrać słów by powiedzieć po co dzwonię do kogoś niemalże po nocach, było już lekko po 20. Ale nie mogłem się powstrzymać i nie spytać, co się kur*** tutaj wyprawia. Po bardzo długiej rozmowie z panią Igą trochę się uspokoiłem. Po jakimś tam wstępie, kilku pytaniach przeszedłem do sedna rozmowy. Powiedziałem o co chodzi. Wyjaśniłem jakie miało zdarzenie. Wspólnie stwierdziliśmy, że ktoś usilnie próbuje nam zaszkodzić. To już nie pierwsza próba niszczenia naszego nienagannego wizerunku wśród pracowników całej placówki. Temat naszego związku był już poruszony na forum wśród pracowników tejże placówki, jednak nikt nie stwarza jakichkolwiek przesłanek, że fakt iż jesteśmy parą jest przeszkodą, etc. Cała rzesza pracowników jest po naszej stronie - to mnie bardzo ucieszyło. Szczere słowa i prawda. Wyjaśniłem, że bardzo nam zależy na szczerości w całej tej sprawie, tak by wszelkie niedopowiedzenia zaraz w zarodku były wyjaśniane, byśmy wspólnie rozwiązali swe wątpliwości. Wspólnie z panią Igą stwierdziliśmy, że ktoś zrobił sobie głupi, bardzo głupi żart, bo inaczej tego nie można było nazwać, gdyby powstał taki zarzut, ona jako prawny opiekun miałaby zostać poinformowana o zaistniałej sytuacji, ew. taką drogę wszcząć, ani jedno ani drugie nie miało miejsce. Wręcz przeciwnie obraz jaki przedstawiają dzieci z pobytów u nas jest bardzo rokujący, efektami są choćby ich efekty w nauce, poprawa zachowania... Porozmawialiśmy sobie jeszcze chwilę i przeprosiłem za porę oraz zabieranie prywatnego czasu i poszedłem do Miśka.
Pogadałem z nim szczerze o tym wszystkim. Jakoś powoli wracaliśmy do siebie. Mimo wszystko Misiek się załamał.
Ja nie mogąc zrozumieć tego wszystkiego, zadzwoniłem na numer z jakiego dzwoniono. Odezwał się mężczyzna o głosie mi lekko znanym, przypominał mi pewną osobę, którą znamy wszyscy i która nie została zaproszona do naszego grona na weekend.
Nasze wątpliwości się zaczęły rozwiewać, ale przeżycie Miśka było silniejsze - zrozumiałe, gdy słyszy się tak poważne zarzuty.
Weekend nam zleciał początek tygodnia również. Trochę już zaczęliśmy się uspokajać z jednych "tarapatów", wówczas spadło coś innego, starego, a zarazem nowego.
Mój samochód zwariował i to dosłownie ostatnio nie wiadomo czemu rozładował się akumulator - powód: wentylator nie wyłączał się, mimo iż silnik już dawno ostygł, chłodnica też zimna, a ten chodził, póki jeszcze sił trochę było.
Naładowałem i udałem się w podróż dalej. Po dwóch dniach postoju idę i próbuję otworzyć drzwi autopilotem. Nadaremnie aku padł. Podchodzę bliżej zaglądam do środka, a tam pali się całe oświetlenie drzwi, podsufitowe.
Zaglądam do silnika przy okazji, a tam znowu prawie pusto, olej znikł, pod samochodem prawie sucho, prawie, bo plama była na prawdę malutka, więc zawartość musiała zniknąć wcześniej, może w czasie jazdy... Na pewno.
Niestety z tego wszystkiego zapomniałem swych obowiązków względem US. Muszę wysłać kasę za rozliczenie, termin minął, a ja dalej jestem w tyle, nie zebrałem się by to uczynić.
Nie mam już siły na walkę z losem. Mam dosłownie dość. Scenariusz mojego życia jest okrutny i bezwzględny, mimo iż wielu ludzi życzy mi najlepszego, to spełniają się tylko te złe życzenia. Nawet nie potrafię doszukać się pozytywów w tym wszystkim. Poważnie nic już tak nie cieszy.
Uwielbiam moment kiedy zasypiam, bo właśnie wtedy mój mózg przestaje pracować. Mogę chwilę się odprężyć. To działało jeszcze do nie dawna. Ostatnimi dniami mam coraz więcej problemów ze spokojnym snem. Śnią mi się dziwne głupie rzeczy. Już drugi raz śnił mi się
mój przyjaciel, którego już wśród nas nie ma. Wiem, że muszę go odwiedzić. Dziś kupiłem znicz. Muszę iść i go zapalić.
Śnią mi się różne inne chore akcje, śnię o tym jak rozwiązać nasze problemy, co zrobić, co jeszcze na nas spadnie.
To wszystko jeszcze tylko potęguję moją bezsilność. Nie umiem tego już ogarnąć, zaczyna mi brakować tchu, a sam czuje się jak ryba, która żyje w stawie, który wysycha, czy się uduszę tak jak ona?
Oczywiście to przenośnia, lecz obawiam się, że pewnego razu to wszystko moje dość silne barki złamie i nie będę w stanie iść dalej, nieść tego ciężaru. A czy to wszystko mi potrzebne? Może powinienem pierd***ć wszystko to co mnie otacza i uciec? - To nie w moim stylu, ale może to tylko jest rozsądnym rozwiązaniem moich problemów?
Boję się, że pewnego dnia obudzę się w zupełnie innym miejscu, w miejscu które niegdyś znam z odwiedzin bliskich, miejscu, które nie przypadło do gustu jako dobre lekarstwo, ale kto wie, może potrzeba mi takiego upadku bym wstał na nowo? Tylko jakim kosztem...?
Nie wiem co zrobię. Nie wiem dokąd pójdę. Nie wiem co powiem. Wiem jedno, moja wytrwałość, moje siły są na skraju wyczerpania.
Teraz to piszę i czuję się jak nikt. Nic nie osiągnąłem, ciągle idę na przód potykając się o najmniejszy kamyczek, ręce mam zdarte od upadków, ale jeszcze się odbijam od ziemi, po co to?
Mam tyle pytań, ale żadnych odpowiedzi - pustka, smutek, żal. Boję się jutra, obudzić się to nie problem, problemem jest przeżyć spokojnie ten dzień.
Jeśli ktoś z Was dobrnął do końca to współczuję i przepraszam za swój lament.