poniedziałek, 31 grudnia 2018

Życzenia na Nowy Rok 2019

Moi Drodzy stary rok zbliża się wielkimi krokami ku końcowi!

Chciałbym Wam podziękować za obecność, za czas, za to, że jesteście ze mną już tyle lat :)
Dziękuję tym, którzy są ze mną od początku i tym którzy dołączyli całkiem niedawno!

Bardzo dużo znaczą dla mnie wasze komentarze, rady, słowa i to, że czasem ktoś otworzy mi moje oczy, czasem ktoś wskaże też inny aspekt na który warto zwrócić uwagę.

D-Z-I-Ę-K-U-J-Ę

Życzę Wam stosunkowo udanego Nowego Roku.
Aby ten nie był gorszy dla Was, a lepszym niż miniony. Radujcie się pięknymi chwilami, doceniajcie te najmniejsze rzeczy i korzystajcie z czasu jaki jest Wam dany.

Wielu radości, miłości, uśmiechu i samozadowolenia!!!


poniedziałek, 24 grudnia 2018

Życzenia Bożonarodzeniowe


Moi Drodzy Czytelnicy,
Moje Drogie Czytelniczki,

z okazji tegorocznych świąt Bożego Narodzenia
pragnę złożyć Wam serdeczne życzenia:

Zdrówka, uśmiechu i radości
z przeżywanych chwil.
Czasu dla siebie i rodziny i najbliższych
Wielu świątecznych uniesień
Radujcie się chwilami, 
w których czas płynie z deka inaczej
niż na codzień.

piątek, 21 grudnia 2018

święta - czas dla najbliższych

Czas przedświąteczny już się rozpoczął na dobre.

Ja jak może pamiętacie jestem zwolennikiem świąt i całej tej atmosfery. Najprawdopodobniej to dlatego, że święta kojarzą mi się z rodziną, z ciepłem, z uśmiechem i radością.
W domu u nas zawsze święta były radosne. No dobrze nie zawsze. Zdarzyło się kilka razy gdzie ten czas został zaburzony przez różne sprawy, ale generalnie wspomnienia są bardzo pozytywne. 

Tegoroczne święta spędzę inaczej niż dotychczas. Wstępnie Kamil miał jechać ze mną na święta, ale jednak zawiozę go do swoich rodziców. Szybciej kończy pracę niż zakładano i będę mógł go zawieźć i dojechać do siebie na czas, chyba, że zdąży na pociąg to pojedzie pociągiem. Chciałem byśmy spędzili ten czas razem, ale rozumiem też to, że chce jechać do domu. Tym bardziej, że kilka lat z rzędu nie miał możliwości. Trochę się stresuję tym, że mam go zawieźć do domu. Bo nie znam jego rodziny, a jest możliwe, że ją wtedy poznam. No czas pokaże jak to będzie.

Kupujecie bliskim prezenty???  

To jest mega wyzwanie - bo ja nie mam pojęcia co mogę kupić Kamilowi. Z jednej strony dla mnie prezent to coś co go zaskoczy, z drugiej on mówi, że nic nie chce. Ogólnie ma zdanie takie, że jak prezent to taki jaki on by chciał, czyli coś z tego co mu się podoba, o czym mówił, wspominał.

Czy Wy należycie do tych co lubią prezenty konkretne, tak jak to się sugeruje?
Czy wolicie tak jak ja być zaskoczonym?

Kupiłem mu bluzę, ale widział zakładki i się domyślił, że to mu kupiłem. Zatem mam poczucie, że niczym go nie zaskoczę. Pomyślałem sobie, że kupię coś jeszcze, ale co to mogłoby być to już mam dylemat. Kupiłem mu jeszcze sweter, taki jaki mu się podobał, ale nie było jego rozmiaru jak byliśmy w sklepie.


czwartek, 22 listopada 2018

kolacja biznesowa


Kilka dni temu odezwał się do mnie znowu Korpoludek. W prawdzie kontakt ostatnimi czasy był niemalże na poziomie 0.

Dowiedział się po kontach, że się rozstałem, że poznałem kogoś nowego, że mam nowy związek. Bardzo chciał się spotkać - stwierdziłem z Kamilem, że możemy spokojnie się spotkać, przecież to nic złego.

Udaliśmy się na spotkanie. W trakcie którego okazało się, że to czysty interes, a przy okazji troszkę ciekawości jakie zmiany nastąpiły w moim życiu. 

I tak Korpoludek dopytywał o to jak mi się żyje, jak pracuje w budżetówce? A że żyje mi się źle. Wręcz tragicznie patrząc na moje marne zarobki, czas jaki poświęcam tej pracy, brak satysfakcji z tego co robię, obrzydzenie do miejsca, do którego muszę jechać nie ukrywałem, że szukam czegoś innego, może nawet nowego. 

Spytał mnie, bo to trapi każdego w korpo czy się spełniłem pracując w szkole? Nie odpowiedziałem na to pytanie, bo nie umiałem dać jednoznacznie odpowiedzi.

Tak spełniłem swoje marzenie z dzieciństwa i okazało się, że nie mam dalej pomysłu na siebie. Wiem, że miejsce w którym jestem teraz nie jest miejscem dla mnie. Owszem bardzo lubię uczyć, tłumaczyć komuś, pomagać, ale w warunkach jakich przyszło mi obecnie pracować nie mogę się czuć dobrze.

Nie spełniłem tylko jednego - mianowicie tego, że idę do pracy z uśmiechem na twarzy, wracam do domu i czuję się wolnym, niezobowiązanym do tego by ciągle coś nowego wymyślać. Tego nie udało mi się zrealizować.

Korpoludkowi powiedziałem, że lubię robić to co robię. To praca moich marzeń i nie ma nad czym się tu rozwodzić, ale to pytanie wcale nie było pytaniem bez podtekstu. Mu chodziło bardziej o to czy po tym jak się spełniłem nie chcę wrócić do korpo. 

Ku jego zaskoczeniu powiedziałem, że rozważam zmianę pracy może gdzieś w korpo. Kto wie. On już miał gotowy pomysł, co więcej wizję projektu, który miałbym w niedalekiej przyszłości objąć po tym jak odejdę z budżetówki. 
Zarobki które omawialiśmy to pieniądze, które może pod koniec swojego życia w budżetówce bym zarabiał, tu miałbym praktycznie na starcie. Jako, że pracowałem tam przecież to wiem jakie są zarobki, chociaż teraz się troszkę pozmieniało i gratyfikacja uległa znacznej poprawie przez to, że projekt się rozwinął. 

Nie ukrywam, że moje 1.5 etatu w szkole to za mało bym się mógł utrzymać tutaj w mieście dojechać do pracy i przeżyć od 1 do 1. Niestety dojazdy w moim przypadku pochłaniają 1/3 mojej wypłaty. Muszę pomyśleć nad pracą dodatkową. Nad tym czego wystrzegałem się jeszcze niedawno. Rok temu miałem kurs w soboty i miesięcznie wpadały dodatkowe pieniądze, teraz odmówiłem i żałuję tego kroku, bo brakuje hajsu... 
Stąd też mam myśli by może właśnie udać się do korpo i dorobić sobie. 

poniedziałek, 19 listopada 2018

Kim są ludzie, którzy zwą się moimi przyjaciółmi?

Zgubiłem się.*

Już jakiś czas temu przez myśl przeszło mi zwątpienie w moich kolegów i koleżanki. Mam w mieście niewielu kolegów, z racji tego, że przez ostatnie lata mojego byłego związku nie nawiązywałem kontaktów z ludźmi to teraz mam co najwyżej dwóch kolegów. Z czego z jednym trzymam się lepiej tu mam na myśli Art'a z drugim słabiej jest jeszcze Korpoludek.

Zawsze zastanawiałem się jak odbierać żarty. Ja z natury nie umiem żartować, dlatego uchodzę raczej za osobę drętwą, albo sztywną. Nie przeczę, że jest inaczej, ale zawsze gdy z kimś żartuje w moją stronę staram się w te żarty odbierać i reagować. Na tyle ile mnie śmieszą i bawią.

Niedawno:
*Ten moment kiedy dociera do ciebie, że intencje, słowa i czyny twoich znajomych wcale nie muszą oznaczać tego co ty sam o tym myślisz.

Usłyszałem, że te żarty z pozoru są niewinne i mało znaczące, ale mogą mieć drugie dno. Bo są ludzie, którzy pastwią się nad kimś, żywiąc się tym, że komuś w delikatny sposób dopierdolą. Jak stwierdził Kamil zarówno Art i Korpoludek tak rozmawiają ze mną, że szczerość i żart stoją pod wielkim znakiem zapytania.

I tak sobie rozmyślam, czy faktycznie tak nie jest, że naśmiewając się z czegoś ludzie nie śmieją się ze mnie, tylko po to by się dowartościować i poczuć wyżej, lepiej ode mnie?

Rozmyślam co z tym zrobić, olać, czy po prostu wycofać się z tych znajomości?

piątek, 16 listopada 2018

czy to już miłość, czy kochanie?

Niedawno pisałem tu o tym, że moje uczucia są mieszane. I sam nie wiem co mam myśleć. Zgubiłem się.

Czy można się w kimś zakochać po zaledwie 2 miesiącach? Wiem, że nikt mi nie udzieli odpowiedzi na to pytanie. Wiem, że nie ma odpowiedzi z szablonu.

Widzę jednak jak ta relacja, jak ten związek wpływa na mnie i na moje życie. Słyszę od znajomych wiele ciepłych słów, czuję dużą radość, ale i lęk.

W pracy ludzie po fachu mówią tylko o tym, że przestałem zarażać pasją do tego co robię. Faktycznie ale to stało się jeszcze nim poznałem Kamila. Zatem nie ma on wpływu na moją niechęć do pracy.

Koleżanki i koledzy których poznałem, których znam prywatnie mówią tylko o tym, że na mojej twarzy gości uśmiech, szczęście widać w oczach, styl bycia, wyluzowanie, otwartość i spontaniczność tu wszędzie nastąpiły zmiany. Ciągle słyszę o tym, że ta zmiana wpłynęła na mnie tak bardzo pozytywnie, wiele osób to podkreśla - momentami zastanawiam się czy nie wytyka mi tego, że przecież w głębi to ja zawsze taki chciałem być, aż się spełniło.

Tak cieszę się, że przestałem się zadręczać życiem rodziny, bliskich. Przestałem stawiać ich na pierwszym miejscu. Są dla mnie ważni bo ich kocham na swój sposób, ale nie mogą grać pierwszych skrzypiec, bo kiedy będę grał dla siebie?

Zdałem sobie sprawę pewnego dnia, że straciłem dobre 7 lat życia. Straciłem je na mozolną walkę z sobą, z tym by siebie pokochać takim jaki jestem. By zrozumieć, że to nie ludzie są najważniejsi, tylko ja. Ludzie byli, są i będą. Jedni zostaną inni odejdą, a ja? Ja będę tu i teraz i potem z sobą. Jeśli sam siebie nie zrozumiem, nie zrozumiem życia.

Jestem coraz bardziej świadomy tego, że nie warto w życiu przekładać pracy ponad swoje szczęście. Ono jest najważniejsze, a reszta winna się dostosować.

Szczęście to taki twór, który jest wypadkową wielu czynników, które po zsumowaniu dają to wspaniałe uczucie. Do tych czynników zaliczyłbym m.in.

  • ludzi - którzy nas otaczają;
    • związek - udany związek to połowa sukcesu;
    • przyjaciół - w końcu oni nas podnoszą na duchu;
  • miejsce - otoczenie w jakim żyjemy;
  • pracę - przyjemność z pracy.
Ja mogę powiedzieć, że wiele z tych czynników zrealizowałem, lecz poziom ich realizacji niestety nie zawsze zadowala. Mam ostatnio dylematy co do ludzi, ale o tym innym razem.

Związek: wiem, że się zakochałem. Czuję bicie serca, czuję swoje zaangażowanie, wiem co ten związek dla mnie znaczy, jak ważną rolę odgrywa Kamil w moim życiu. Oczywiście nie wszystko jest idealne. Oboje mamy dość trudne charaktery. Ja jestem bardzo stanowczy, trochę porywczy, poukładany, miłośnik porządku i harmonii. W którymś horoskopie poczytałem sobie o tym jakie są raki i myślę, że jestem świetnym przykładem na to, że co co tam jest napisane jest prawdą:


"Chętnie podejmują się organizacji wszelkich spotkań, co przychodzi im z łatwością przez wrodzoną umiejętność trzymania się założonego planu, gospodarność i umiejętność logicznego myślenia. Lubią mieć wszystko zapięte na ostatni guzik. 
Raki często są empatyczne, wrażliwe i chętne do niesienia pomocy, więc łatwo nawiązują kontakty, ale i równie łatwo ulegają manipulacji, dając się wykorzystywać. Zamiłowanie do pomagania sprawia, że doskonale odnajdują się w roli rodziców, opiekunów i chętnie podejmują zawody związane z troszczeniem się o innych. 
W miłości Rak jest wierny, ceniący lojalność i szczerość swojej drugiej połowy, ale bywa również zazdrosny i zaborczy. Jest wsparciem dla drugiej osoby, ale i oczekuje tego samego w związku. Nie lubi półśrodków, dlatego wymaga pełnego zaangażowania i zrozumienia. Dąży do stabilizacji, pewności, ugruntowanej relacji, w której pojawi się najlepiej cała gromada dzieci."

Najbardziej boję się tej zazdrości i zaborczości. Bo to prawda - są to dwie bardzo trudne dla mnie cechy. Mi wydaje się, że moja zazdrość bierze się stąd, że się boję stracić Kamila. Z drugiej strony wiem jakim wzajemnym zaufaniem się darzymy i to jakoś mnie podnosi na duchu. 

Na sam koniec chciałbym się z wami podzielić pewnym wywiadem z Agnieszką Chylińską. Jest tak mocny, tak głęboki, że słuchałem go z takim przejęciem, że odleciałem myślami. Cholernie wiele słów, które wypowiedziała mógłbym odnieść do siebie. Momentami zastanawiałem się, czy nie mówi o mnie i moim życiu ... 



czwartek, 15 listopada 2018

praco odejdź

Tak bardzo zbrzydła mi moja praca, że na samą myśl o niej czuję się niedobrze.

Jeżdżę tam z przymusu, nie odczuwam już najmniejszego skrawka radości z tego co robię. Wszystko jest takie jałowe, puste, bez życia.
Takie jakie mi nie odpowiada, jakiego się brzydzę i wstydzę jednocześnie.

I choć próbuję się przygotować do każdych zajęć to skutki są różne, czasem tak marne, że nawet nie chce mi się nic mówić.
Czuję się, źle. Źle bo to nie jest mój styl uczenia, to nie jest moje podejście, to nie jest moje nastawienie - obraz mnie został wypaczony, wręcz podeptany.

Marzę już by ten rok się skończył. Bym miał wakacje, podczas których odejdę na dobre. Zamknę drzwi do tej szkoły i tam nie wrócę.

Nie chcę oglądać tych twarzy, ani dyrekcji, która ostatnimi czasy stała się nie do zniesienia. Ciągle się czegoś czepia, coś chce na wczoraj, na już, na teraz. Ten nieład i wieczny bałagan mnie doprowadza do depresji.

Na zajęcia chodzę, bo mam taki obowiązek. Radość??? A co to takiego? Ostatnio duchowny na dyżurze powiedział mi wprost "odpuść sobie, z wróbla orła nie zrobisz" po chwili gdy zareagowałem na te słowa, że ja to wiem, nie chodzi mi o to by wszyscy byli orłami, nie dążę do tego by było idealnie i perfekcyjnie, to on dodał "ja tu przychodzę dla pieniędzy". Moja odpowiedź była krótka: "zrozumiałe".

I myślałem, że też dam rady tak przychodzić dla pieniędzy, ale szybko zorientowałem się, że tak się w moim przypadku nie da. No bo co ja mam te 45 minut robić? Udawać clowna? Klepać trzy po trzy i mieć nadzieję, że ktoś mnie słucha i rozumie?
Po co?

Oni takich mozolnych lekcji, monologu nie lubią, nie uważają, mają to gdzieś. Są bo system i do tego zmusza i rodzice, którzy mają spokój na kilka godzin.

Chyba potrzebuję wyciszenia. Wyłączyć się. Zapomnieć co to praca w szkole. Może muszę odejść, zapomnieć i po jakimś czasie będę mógł wrócić z świeżym pomysłem na moje lekcje. Na prawno nie w tej placówce.

Wiem, że nigdzie nie ma idealnie, wiem to. Wiem, że każdy boryka się z takimi kwiatuszkami jak są u mnie. Tylko gdy w grupie tych ambitnych jest 0 albo 1 w porywach do 2 osób to ciężko, na prawdę ciężko jest się samemu zmotywować. Zwłaszcza gdy słyszysz ale nuda.

Nie jestem w stanie poprowadzić każdej lekcji z wykorzystaniem tabletów, smartfonów, tablicy multimedialnej itd. A ewidentnie te formy wiodą prym wśród uczniów. Tym można jeszcze je jakoś poruszyć. Choć słowo poruszyć ma tu znaczenie bardzo krótkie w czasie.

Znowu mam myśli by pójść do korpo i zaszyć się tam. Przynajmniej zarobiłbym lepsze pieniądze. Znacznie lepsze. Zaoszczędził na czasie, zaoszczędził na paliwie wydawanym na dojazdy i tak wymieniać by można było jeszcze wiele...

Tu pracuję 1.5 etatu. Oprócz tych moich 27 godz. lekcyjnych są godziny niepisane - których nikt nie widzi, bo przecież wywiadówki, szkolenia, rady, przygotowanie gazetek, cała papierologia, wycieczki, wyjazdy, nocki, spotkania zespołów, spotkania ws. IPETów i innych nieformalnych nasiadówek tego już nikt nie dostrzega. Do tego należy doliczyć godziny przygotowań, materiały które sponsoruje się ze swojej kieszeni.

Dziś już świetnie rozumiem dlaczego od samego początku mówiono mi bym się dobrze zastanowił nad wyborem pracy.

A powiedzenie "obyś czyjeś dzieci uczył" zostanie ponadczasowo niewdzięczne i prawdziwe. Niestety to prawda, którą można odbierać nawet jak swego rodzaju przekleństwo w stosunku do kogoś.

sobota, 10 listopada 2018

domyślałam się


Zbierałem się do tego kroku latami. Od kilku już lat chciałem porozmawiać z Leną i powiedzieć jej o sobie, o tym, że jestem gejem. Zawsze brakowało mi odwagi i sposobności.

Teraz gdy jestem z Kamilem, pomyślałem, że czas porozmawiać z Leną i powiedzieć jej o sobie. Myślę, że troszkę otuchy do dał mi Kamil, który wyoutował się przed swoją koleżanką, gdy mnie poznał i nie byłoby zbytnio jak tłumaczyć jego koleżance kim jest ten chłopak, z którym tak dużo czasu spędza. 

Spotkałem się z Leną w weekend. Długo się nie widzieliśmy, a że jest osobą po fachu, to mieliśmy sobie dużo do opowiedzenia. 
Jej perypetie w nowej placówce, zderzenie z rzeczywistością jaką jest szkoła podstawowa i klasy 7 i 8. Dotychczas uczyła w gimnazjum. Z perspektywy Leny to nie jest już to samo, to nie ten sam wiek - pomimo iż można powiedzieć, że klasa 7 to odpowiednik 1 gimnazjum, a klasa 8 to niegdyś 2 klasa gimbazy - to jak mówi Lena zupełnie inne perspektywy. 
Podsumowując krótko dużo gorzej się jej pracuje w nowej szkole podstawowej niż w gimnazjum. 

Przegadaliśmy chyba ze 2 godziny, bo spraw i tematów do omówienia było całe mnóstwo. Szczególnie jedna grupa daje jej w kość i próbowaliśmy przeanalizować co można jeszcze zrobić by było lepiej. W tej grupie jest synek mamuci psorki z tej samej placówki. Dziecko problem - o którym trąbi cała szkoła, a matka bezradna... 

Przeszliśmy cały park wzdłuż i wszerz. Pomyślałem sobie, że to dobry czas by porozmawiać z Leną o mnie, jednak jakoś zabrakło mi odwagi. Nie może nie odwagi, ale jak to w parku w tak ładną pogodę ludzi było sporo i rozmowa na ten temat jakoś wzbudzała w mnie lęk. Zastanawiałem się czy ktoś nie usłyszy, czy któreś z nas nie powie czegoś zbyt głośno. 

Odniosłem wrażenie, że Lena też chciała ze mną porozmawiać, bo jakoś jej wyraz twarzy był taki podejrzany, jak nie ten, który znałem. Fakt powiedziałem jej o pewnym incydencie jaki miałem w pracy - który mnie tak zażenował, że brakowało mi słów. Ale nie byłem pewien czy to o to mogło chodzić.

Wróciłem do domu i jeszcze tego samego dnia zacząłem pisać do niej wiadomość. Napisałem coś, ale musiałem dać sobie chwilę na zastanowienie, czy dobrze to wszystko ująłem co chciałem. 
Dzień później zacząłem czytać to jeszcze raz. Wysłałem odpowiedź przyszła dopiero następnego dnia - najprawdopodobniej Lena już spałą jak ją wysłałem. 
Odpisała nazajutrz. 

Jej reakcje możecie przeczytać powyżej. I w prawdzie mogę przyznać, że póki co nic się nie zmieniło w naszej znajomości. Dalej mamy taki sam kontakt jak wcześniej. Już planujemy kolejne spotkanie na kawę, zatem jak tylko się spotkamy będę mógł stwierdzić czy coś jest inaczej, w porównaniu do tego jak było wcześniej...

Cieszę się, że otwartość zwyciężyła. Co by nie było to też ogromny sprawdzian czy znajomość warunkowana jest przez moją orientację, czy to mało ważny szkopuł. 

Czasem warto zweryfikować swoich znajomych...


sobota, 3 listopada 2018

nic już nie będzie takie samo

Ostatnio zdałem sobie sprawę, że już nic w moim życiu nie będzie takie jak było. Nie wiem czy powinienem do tego wracać, czy nie. Czasem mam myśli, które same przychodzą i dają mi znać, że teraz jest inaczej, niż było.

Nie wiem czy znacie to uczucie, kiedy jesteście z kimś innym, nowym, a czasem myśli wracają do tego jak było w poprzednim związku?
Prawda jest taka, że te myśli przychodzą tylko w momencie gdy coś jest zupełnie inaczej niż dotychczas.

Bardzo lubię Kamila, słowo lubię jest tu bardzo delikatne, bo zauważyłem, że mimo iż znamy się tak krótko, bo co to jest niespełna 2 miesiące to bardzo się zżyłem z nim. Czuję bicie mojego serca gdy o nim myślę, gdy są sytuacje, że nie wiem co się z nim dzieje, gdy tęsknię, chociaż widzieliśmy się zupełnie niedawno.

Marzy mi się życie wspólnie, spędzanie razem takich chwil jak święta, jak uroczystości rodzinne, itd. Chciałbym np. żeby był ze mną gdy odwiedzałem groby, gdy jadę w odwiedziny do moich rodziców, gdy idę na jakąś pracowniczą potańcówkę, czy gdy spotykam się z moimi znajomymi.

Niestety nie zawsze się to udaje. Kamil nie jest wyoutowany przed rodziną. Wie o nim jedna siostra i jeden brat, ale jak mówi kontakt z nimi ma słaby. Rodzice nie wiedzą. Takie wspólne spędzanie czasu czy u mnie czy u niego nie jest do końca możliwe.
Moi rodzice poznali już go - tak się złożyło, że mama poznała Kamila wcześniej zupełnie przypadkiem.

Czasem zastanawiam się czy ja nie za szybko się w nim zadurzyłem. Czasem myślę, czy jego uczucia są takie same jak moje, albo też zbliżone do moich. Pomyślicie przecież możecie o tym porozmawiać. Owszem możemy i wielokrotnie próbowałem porozmawiać, ale nigdy nie jest to z takim skutkiem jak bym chciał. Ostatnia nasza rozmowa na nasz temat zakończyła się łzami - bo wypowiedziane zostały słowa chyba zbyt spontanicznie. Zaskoczyłem Kamila pytaniem i nie wiem jak odebrać jego łzy i nasze milczenie, gdy powiedział, że się przyzwyczaił do mnie, ale będzie nam ciężko stworzyć związek. Po chwili gdy zamilkłem dodał, że nie chce się rozstawać.
Ja też nie chcę - tylko czuję jakąś taką niepewność. Może dlatego, że chciałbym wiedzieć czy nasze wspólne mieszkanie, czy bycie razem ma przyszłość, czy to tylko związek, który nie ma szans na wieczność.

Z tą wiecznością może i przesadzam, bo obawiam się, że trudno poznać geja, który myśli tak perspektywicznie jak ja, że chciałby z kimś być do grobowej deski. No ale z drugiej strony to nie umiem podchodzić do takich relacji na chłodno i bez myślenia o przyszłości, o tym co nas zastanie w życiu.

P.S. Zastanawiam się czy wyraziłem to co chciałem dość jasno i bez jakichś ukrytych podtekstów. No nic - zobaczymy :D

czwartek, 1 listopada 2018

1 listopada

Czas to jedno z tych pojęć, które możemy opisywać na różne sposoby. Prawda jest zawsze taka, że go cofnąć nie możemy. 

Właśnie pierwszego listopada w dniu, który dla wielu jest rewią mody zawsze staram się znaleźć chwilę zadumy. 

Chyba taki już jestem, refleksyjny, przeżywający to co wypowiedziane, to co zobaczone, tkliwy, wrażliwy na cierpienie, ból i ludzkość. 

Często słyszę, że trzeba się jakoś ładnie uszykować idąc na groby. Ja nie idę tam po to by oglądać odwiedzających swoich bliskich, lecz po to by spędzić te chwile w miejscu w którym upamiętniam(y) naszych bliskich zmarłych. Chwila tylko dla mnie i dla tych osób. 
Wiem, że dookoła jest pełno ludzkich spojrzeń, często nawet czuć wzrok ludzi - ignoruję to. Nie przyszedłem tam przecież po to by się w jakikolwiek sposób pokazywać, wyróżniać czy chwalić czymkolwiek. 

Nie uczestniczę w żadnych procesjach i temu podobnych wydarzeniach - od lat. W miarę możliwości staram się udać na groby rano, nim jeszcze cmentarze przepełnione są ludzkimi butami. Zwykle udaje mi się nawet uniknąć spotkań z bliższą i dalszą rodziną. 
Jako dziecko lubiłem takie spotkania. Powód był zawsze jeden wielu z rodziny było zadziwionych moją osobą, tym co robię, jak sobie w życiu radzę, jak wychodzę ze społeczności, która wcale dobrego zdania nie ma, jak pnę się po drabinie społecznej do góry. Czasem ktoś powiedział coś mądrego, co dawało mi otuchy. Ale też z czasem dostrzegałem w tym jakieś politowanie - to bardzo mi dokuczało. 

Dziś żyjąc samodzielnie odcinam się od jakiejkolwiek relacji rodzinnej, zwłaszcza jeśli chodzi o tych dalszych krewnych.
Wyjątek stanowią jeszcze Ci bliscy rodzice, rodzeństwo i ich dzieci. Cała reszta jest, niech żyją i żyją i uprawiają swoje poletka, ale ja nie chcę mieć z nimi wiele doczynienia. Prawa jest taka, że im dalej od siebie jesteśmy, im mniejszy mamy kontakt tym lepiej dla wszystkich. U nas sprawdza się świetnie powiedzenie "z rodziną tylko na zdjęciu i to jeszcze z boku, by można było odciąć". 

Zwieńczeniem tego dnia jest jak zwykle zresztą spacer - akurat pogoda dopisała, wziąłem aparat i ruszyłem drogą za wsią by pstryknąć kilka zdjęć. 





Troszkę złotej jesieni z moich rodzinnych stron.

środa, 17 października 2018

chamstwo

Czy to tylko na mojej wyspie panuje takie chamstwo?

Codziennie spotykam się z bezczelnymi, chamskimi zachowaniami w stosunku do dorosłych, do nauczycieli?

1) Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby pyskować do nauczyciela. A dzisiaj to norma. Nawet nie wiem jak reagować na to chamskie zachowanie. Coraz bardziej czuję się bezradny.

2) Podczas rozmowy mój wychowanek odwraca się do mnie tyłem, bądź też bokiem i praktycznie każde pytanie mówiąc ich językiem zlewa ciepłym moczem.

3) Notoryczne przeszkadzanie na zajęciach. Od pisków, wrzasków, poprzez śmiech, rechot czy piszczenie przedmiotami.

4) Niektórzy wstają sobie z miejsca i potrafią łazić po całym pomieszczeniu. Zdarza się, że przy tym kogoś uderzą.

5) Wyzwiska to chleb powszedni. Obelgi są wręcz na porządku dziennym. Nie ma dnia, nie ma przerwy by nie zwracać komuś uwagi na to, że się bardzo nieładnie wyraża.

6) Odzywanie się w kierunku do nauczyciela per ty. Zwracasz uwagę i nawet taki/a przepraszam nie powie.

7) Podczas mijania się niektórzy potrafią zaczepić nauczyciela, bo nie mogli zejść z drogi.

8) Notoryczne nieprzygotowanie do zajęć - brak zeszytu, ćwiczeń, podręcznika - pomimo iż w szkole są szafeczki.  Już nie mówię o braku prac domowych - tych nie zadaję, chyba że sporadycznie, bo i tak nie ma potem co sprawdzać.

9) Lekceważący stosunek do nauki. Im się nic nie chce, nic się nie opłaca. Gdy jest zapowiedziany sprawdzian padają teksty po co go pan robi i tak nikt nie umie.

10) Rozwiązaniem ich każdego pytania jest odpowiedź nie wiem. Podejście, że te dwa krótkie słowa są lekiem na niewiedzę.

11) Wulgarne tekstu do nauczycieli, gdzie łacina podwórkowa się chowa to też element zajęć świetlicowych.

12) Próby nagrywania, fotografowania nauczycieli - zero reakcji na prośby o schowanie sprzętu.

13) Taki co to myśli, że mu wszystko wolno to wcale się nie hamuje. Oceny dla niego nie mają znaczenia. On mówi wprost: niech se pan/i stawia kolejną jedynkę i tak zdam. Tu najczęściej tacy udają się do poradni by dostać swoje opinie i orzeczenia. Mówiąc wprost by stwierdzono, że są niepełnosprytni. Taki to przyniesie papierek i myśli, że nie nie musi.

14) Rzucanie papierków pod nogi. Gdy prosisz by sprzątnął/sprzątnęła to wielce oburzenie: "niech sprzątaczka sprząta".

15) Gdy informuję ucznia o tym, że rodzica wezwę do szkoły, wówczas słyszę tekst: "niech se pan wzywa".

16) Idzie taki jeden, albo jedna i piszczy, gwiżdże, albo drze się ci nad uchem. Poziom decybeli dwukrotnie przekroczony na przerwach. A 160 minut dyżurów trzeba odbębnić w tygodniu. Ogłuchnę.


Niby to wszystko to nic, niby. Nie chce opisywać każdego szczególnego przypadku, bo to nie ma sensu. Nie wskazane nawet.

Zastanawiam się czy to tylko u mnie w tej wiejskiej dziurze takie chamstwo się szerzy, czy wszędzie tak jest.

Na początku myślałem, że to chamstwo jest tylko w stosunku do mnie, ale zwracam uwagę po rozmowach z innymi z grona, że tak źle to jeszcze nie było jak jest teraz. Każdy się uskarża na takie zachowanie jakie panuje na tej wyspie.


niedziela, 14 października 2018

ostatni raz u ... byłem 3 lata temu

Nie, nie wcale nie będzie mowy o spowiedzi :PPP

Dokładnie 3 lata temu byłem na badaniu w Punkcie Konsultacyjno-Diagnostycznym w kierunku HIV.  Ostatnio pomyślałem sobie, że trzeba by było odwiedzić ten punkt ponownie.

W prawdzie w moim życiu nie zadziało się nic co by mogło wskazywać na inny wynik niż ostatni - ujemny, ale warto czasem się profilaktycznie przebadać.

Trochę pomyślałem o tym ze względu na Kamila, on takie badanie robił całkiem niedawno, pomyślałem sobie, że ja też powinienem zrobić. Skoro planujemy coś wspólnego, jesteśmy ze sobą, to trzeba też podjąć ten aspekt w rozmowie i mieć to czarno na białym.


Tak sobie patrzyłem na ludzi przez ten okres kiedy byłem sam i pomyślałem, że ile my o ludziach nie wiem, którzy są nam bliscy... Wszystkie te niesnaski i ciche dni z moim ex - w głowie pojawiło się pytanie, czy on nie zdradził? Nie tyle interesowała mnie ta zdrada, co to, czy czasem się czymś nie zaraził... a przy okazji potem mnie.

Stąd poszedłem na badanie. Wyniki we wtorek zatem wszystko się okaże... Już sobie wpisałem w kalendarz, że takie badanie powinienem robić częściej następne planuje za 3 miesiące. Przecież to nic nie kosztuje, jedynie może trochę czasu... ;-)

Też się badacie???

czwartek, 11 października 2018

wypaleniem to nazywają

Tak się ostatnio zastanawiam - ile można znosić jeden zakład pracy?

Dziś już chyba nie ma ludzi, którzy całe swoje życie poświęcają jednej pracy. A może się mylę???

Ja ostatnio mam taki pracowstręt, że aż ludzi się zastanawiają co się ze mną dzieje. Ten rok nie rozpoczął się dla mnie dobrze. Wręcz przeciwnie.

Zmęczyłem się już na samym początku, a chwile później dołączyły problemy zdrowotne. Tydzień na zwolnieniu lekarskim i te codzienne wizyty u specjalisty chyba też mają jakiś taki negatywny wpływ na mój stosunek do pracy.

Ogólnie to problem jest w tym, że muszę robić masę makulatury, która nikomu do szczęścia nie jest potrzebna, a jednak trzeba to robić, bo ktoś ma taki kaprys.
Jest tego tyle, że mu się ulało w tym roku. Po prostu nie mam najmniejszej ochoty na to. A trzeba wielokrotnie siedzieć nocami i tworzyć...

Dodatkowo rotacja pracowników w oświacie jest tak pojebana, że brak słów. Po reformie to powstał jakiś meksyk, którego nikt nie ogarnia. Ci co wędrują stawiają warunki i to wszystko jest pod nich robione. Oni nic nie muszą robić, nawet być nie muszą, a jest, że są...

Wkurwiam się, najzwyczajniej wkurwiony jestem, bo to jest nie fair. Bierzemy takie same pieniądze - ale jedni muszą inni nie.

Dorzucając moje problemy zdrowotne, które trwają już 3 tygodnie to wcale się sobie nie dziwię, że nic nie chcę i wszystko mi jedno. Jadę na prochach jak to się pani A. śmieje - już zacząłem je ograniczać, bo bólu to nie uśmierza, a tylko organy się psują... Ale jak pracować kiedy ból cię rozsadza...?
Na szczęście wczoraj nastąpił przełom i dziś było już lepiej. Dziś na kontroli stwierdzono, że jest już znaczna poprawa widać proces gojenia się ran i nie powinienem już narzekać na ból. OBY.
Jeśli coś przez ten weekend się wywiąże, to wymuszę L4.
Nie dam rady dłużej tak funkcjonować...

---
Dziś padło z ust pana Sz., że powinienem się wybrać na zarządzanie i pokierować wyspą po jego odejściu. Obróciłem to w żart, bo inaczej to raczej nie można było odebrać. Pan Sz. nosi się ostatnio z zamiarem ustąpienia ze stanowiska i nielicznym już to oznajmił. Ale on taki zmienny, że nigdy nie wiadomo o co mu chodzi.
Wiele wskazuje na to, że będzie ustępował - ale co czas przyniesie to się dopiero okaże - najbliższy czas ma być decydujący...

Przez myśl przeszła mi taka opcja, ale gdy sobie przypomniałem z jakim cholernym charakterem się urodziłem, to wiem, że nie jest to opcja dla mnie.
Jestem zbyt uparty;
Jestem cholernie wredny;
Jeśli chodzi o pracę to stanowczy - czego inni mi bliscy nie potwierdzą;
Mam zbyt wygórowane ambicje;
Surowy;
Nieprzekupny;
Dla mnie wiele rzeczy jest tylko w dwóch kolorach - albo czarne, albo białe;
Nie umiałbym dogadywać się z rodzicielami durniów;
Tu nie ma dyskusji - jeśli zachowanie jest niezgodne z regulaminem to należy się wyznaczenie kary;
No i wiele innych:
- szczególnie tych aspektów, że podlegałbym człowiekowi z którym nie widzę lini porozumienia...
Chyba najistotniejsze to to, że jako dyr nie miałbym tyle czasu by uczyć - a co mi z zarządzania jak ja wolę być bliżej uczniów :-)

Także póki co to odrzucam taką wizję :D :D :D


piątek, 14 września 2018

... lubię jego towarzystwo

Nastał kolejny weekend, kolejny czas kiedy chcę wyrwać się z domu i zrobić coś dla siebie. Nie dla rodziny, nie dla pracy, nie dla nikogo. 

Ja i tylko ja. 

Napisałem do Moniki i Kasi co robią dziś wieczorem. Właściwie to nie miały planów - umówiłem się z nimi, że ich odwiedzę. 
Pojechałem do miasta - kupiliśmy sobie jakiś alkohol i tak na rozmowach spędziliśmy ten wieczór. Rano obudziłem się jak zwykle z bólem głowy xD zawsze mi towarzyszy po piwie...

Rozmawialiśmy do późna, a w między czasie pisałem z kimś na grindrze. Te rozmowy często były tak głupie i banalne, że aż mnie coś od środka rozrywało. 

No może dwie, albo trzy jakieś głębsze rozmowy się toczyły, reszta to "żal.pl". Jeden z chłopaków z którym kontakt miałem od dłuższego czasu spytał czy w niedzielę nie mam ochoty wyskoczyć na rower. 
Ja jako fan rowerów oczywiście się zgodziłem - nie sądziłem, że w ogóle dojdzie takie spotkanie do skutku. Rzadko się tak dzieje, że ktoś chce się rzeczywiście spotkać. 
Umówiliśmy się na niedzielę. W niedzielę rano napisał czy to aktualne, czy mam czas. Ustawiliśmy się na 14.00. Pech znowu chciał, że miałem przeboje z rowerem i trochę się obsunąłem czasowo. 

Czekam już w umówionym miejscu. Widzę z daleka zbliża się rowerzysta w podeszłym wieku pan. Moje serce zagotowało się. No jak mogłem się dać tak nabrać, jak?! To były pierwsze myśli. On zbliżał się w moim kierunku a ja wzrokiem uciekałem po wszystkich możliwych obiektach w tej okolicy. Im był bliżej tym bardziej się patrzył na mnie, przez moment się uśmiechał - byłem po prostu tak zszokowany i załamany, że zesztywniałem. Gdy zbliżył się na równi ze mną zobaczyłem, że nie zatrzymuje się i jedzie dalej. A na mój telefon przyszła w tym samym momencie wiadomość o takiej treści "zaraz będę". Kamień spadł mi z serca - bo to oznaczało, że jest jeszcze nadzieja, że przyjedzie ten z kim rozmawiałem. 
Przyjechał widziałem już z daleka, że to osoba ze zdjęcia. Przywitaliśmy się i przedstawiliśmy sobie tak realnie :-) A potem udaliśmy się rowerem przed siebie wzdłuż terenów zielonych, których de facto w naszym mieście przybywa :) 
Pojechaliśmy nad jezioro, które objechaliśmy niemalże w pół. Bardzo fajnie spędziliśmy te popołudnie, po późny wieczór i ciemną noc. Pierwszy raz miałem o czym rozmawiać z nowo poznaną osobą. Nie był czegoś takiego, że milczymy, że nikt nie podejmuje tematu, co więcej zadziało się coś mega dziwnego, czego nie umiem sobie ani ja ani on wytłumaczyć.

Niedziela przeminęła bardzo miło. Spotkaliśmy się w poniedziałek - kolejny miły wieczór :) Cieszyłem się tym, że mogę z kimś porozmawiać, czasem pogadać o czymś zupełnie innym niż praca i to co ja czuję... Udaliśmy się na spacer wieczorową porą - niebo było takie piękne i gwieździste. Gdy tak spacerowaliśmy natknęliśmy się na moje koleżanki ze studiów: bardzo pozytywnie spotkanie i rozmowa :) W konsekwencji odprowadziliśmy jedną do domu, a my pomaszerowaliśmy dalej.  Spotkaliśmy się w środę i spędziliśmy znowu wspólnie mega miły wieczór, spacer. Spędzając z nim czas zapominam o świecie - lubię jego towarzystwo. 

Wspomniałem już o tym, że nie umiem wytłumaczyć sobie jednej rzeczy, a mianowicie tego, że zdarza się dość często, że rozmawiając wypowiadamy w tym samym czasie te same słowa. Jest to na tyle dziwne, że obaj zauważyliśmy, że momentami myślimy identycznie :D aż się boję myśleć hihihi
Postanowiliśmy, że będziemy zapisywać te słowa - może powstanie z tego jakaś historyjka - hehehe 

Cieszę się, że poznałem Kamila. Przynajmniej łatwiej mi jest przejść przez etap rozstania. Niektórzy już pytali czy są szansę na powrót. Teraz już wiem, że nie. Wiem, że się rozstaliśmy i nie chcę do tego wracać. W prawdzie jest jeszcze dużo co nas łączy, ale już nie związek. Powrotu nie przewiduję. Nie chciałbym. 

A co do Kamila to szkoda, że dzieli nas odległość bo ja mieszkam z rodzicami, on w mieście. Co by nie było może to będzie ten człowiek dla którego znowu wyprowadzę się z domu. 

Dziś byłem z mamą w szpitalu - z nią wszystko w porządku - jej tata ma silną cukrzycę, nieudolnie leczoną, w konsekwencji nastąpiły amputacje palców u stopy, wciąż stoi pod znakiem zapytania amputacja nogi. 
No i tak się złożyło, że Kamil przyjechał i się spotkaliśmy w tym czasie kiedy mama udała się do szpitala. Musiała się wrócić a Kamil już był :-) Potem poszła i gdy wróciła już od dziadka to my spacerowaliśmy z moim bratankiem :-) Kamil się troszkę zestresował, bo trzymał na rękach małego :)  A mama na pewno go zmierzyła wzrokiem :-D xD zatem już poznała osobę która zawróciła mi w głowie ;-) 

Najgorsze jest to, że ja nie mogę jeszcze uwierzyć w to, że kogoś poznałem i co więcej ten ktoś mi się podoba z wzajemnością... 

piątek, 7 września 2018

piątek w domu belfra

Dla wielu rozpoczął się weekend. Piękny czas wypoczynku, ale nie dla mnie. Ten weekend stoi pod znakiem zapytania, bo trzeba na nowo przewertować plan dla wyspy. Zmiany kadrowe następują tak szybko, że człowiek już nie wyrabia.

A w dodatku jeszcze inne problemy się narodziły. Jak popłynie fala to, się może okazać, że nie ma dla mnie etatu w tym roku. No cóż czas pokaże...

Mam tak cholernego doła, że nawet nie wiem od którego momentu zacząć - może najlepiej w ogóle nie zaczynać ^^
Dziś wróciłem do domu po pracy i zamiast siedzieć i ułożyć ten plan na nowo, to włączyłem youtube i nie mając w głowie żadnego tytułu padło na muzykę poważną - jedna nutka, druga i tak słucham całe popołudnie, cały wieczór i teraz już nocą brzmienia muzyki fortepianowej.

Spodobała mi się bardzo ta melodia Per Elisa (Für Elise) Ludwig van Beethoven. Piękna.


Chwilami myślę sobie, lepiej byłoby spotkać się z kimś i spędzić ten czas w jakimś miłym towarzystwie. Jednak szybko przytomnieje, bo prawda jest taka, że tu nikogo takiego nie mam. Na wsi brak znajomych. W pobliskim mieście też nikogo z kim miałbym kontakt. Próbowałem, ale nie było chęci.
A dalsi znajomi no właśnie są daleko więc nie ma jak się spotkać...

Marzy mi się wręcz taki weekend gdzie się upiję i tym samym zresetuję, od tak dla odcięcia się od swoich myśli i trosk jakie gdzieś krążą. Póki co to piję kolejny litr wody :)


środa, 5 września 2018

na wyspie aburdów

Rok szkolny się rozpoczął - na szczęście nie 1 a 3 września - zawsze to o 2 dni więcej przerwy w spotkaniu się z dziećmi.

Ja na prawdę lubię swoją pracę, lubię to co robię. Wiem, że głupi jestem tam będąc, ale lubię robić to co robię, uczyć. Lubię to sprawia mi jakąś nieopisaną przyjemność, dobrze się w tym czuje i mi się podoba.
Jak co roku na początku i na końcu roku szkolnego pada pytanie, o to czy pan lubi swoją pracę. Zawsze odpowiadam, bardzo ją lubię, dlatego tu jestem. Gdybym jej nie lubił, to by mnie tu nie było.

Nie kłamię, nie zmyślam - po prostu lubię tę pracę.

Niestety wszędzie pojawia się to wszędobylskie "ale".

Zaczynam tracić siłę już na starcie. Jak nie wycie współpracowników na temat niedobrego planu, bo ktoś ma 8 okienek, a ktoś inny 5, to niewyobrażalny hałas na przerwach.

Moja wyspa ma 2 zmiany. Ale są to zmiany nachodzące na siebie. Pracujemy od 7 do 16. W warunkach ekstremalnych, brakuje pomieszczeń, klasy są wypchane po brzegi ławkami, szafkami i innymi sprzętami. Nie ma gdzie tego wszystkiego trzymać. ALE REFORMA ZOSTAŁA DOBRZE PRZYGOTOWANA I WDROŻONA.
- brak sal,
- brak pokoju nauczycielskiego,
- brak hali sportowej,
- brak możliwości skorelowania dojazdów do potrzeb szkolnych,
- brak kadry,
- brak środków na zakup pomocy,
- brak toalety pracowniczej,
- brak świetlicy,
- brak pomieszczeń gospodarczych,
- brak biblioteki.

No i tak można by jeszcze parę rzeczy powymieniać ... To właśnie nazywa się przygotowaniem placówek do nowego roku?

Pewnie ktoś się zdziwi, że można mieć 8 okienek i więcej - ale to nie wina planowania, a tego, że niektóre przedmioty muszą odbywać się rano a inne po południu - jeśli belferka X ma uprawnienia do różnych zajęć i akurat rano prowadzi jedna, a po południu te inne, to siłą rzeczy musi mieć coś rano i coś po południu (na końcu) - wtedy robi się okienko... inaczej się nie da. Narzekać każdy potrafi, ale ułożyć plan by każdemu pasowało się nie da.

W tym roku ruszyłem bardzo intensywnie w pracy i już mi się to odbija.

Papierologii jest co raz to więcej. Teraz doszło jeszcze RODO. Powariowali w tych urzędach.

Dla przykładu jutro pracuję od 7 do 15 a od 16-18 mam zebranie z rodzicami. Zatem będzie to 10 godzin pracy, a włączając w to godzinę między 15 a 16 gdzie i tak będę musiał czekać na zebranie to 11.

Każdego dnia wracam do domu i muszę się przygotować na kolejny dzień - wiem, że ktoś powie, zobaczysz za 5-10 lat będziesz robił to bez przygotowania, ale czy to zwróci mi ten czas? Nie. Papiery jak były tak są i będą. Tego nie ubywa, lecz przybywa. A to oznacza czas - trzeba na to poświęcić więcej czasu.

Kiedyś pisałem o tym, że policzyłem sobie ile pracuję w tygodniu wychodzi to bardzo grubo ponad 40 godzin.

A to wszystko za 2250 zł.

5 lat studiowałem, zrobiłem 3 lata liceum by uzyskać uprawnienia, razem 8 lat - teraz kursy i szkolenia, non stop coś - za tak marne pieniądze.

Znam ludzi co po gimnazjum (bo ja z tych co kończyli gimbazę) i 2 albo 3 latach zawodówki zarabiają znacznie więcej:
- piekarz 3 tyś netto
- pracownik obsługi - 2,5 tyś netto
- mechanik - 5 tyś netto
- cukiernik - 3 tyś netto
- pani/pan sprzątająca/y - 2,5 tyś netto

i tak można by podawać przykłady. Czy moje zarobki są adekwatne? - To raczej pytanie retoryczne.

piątek, 31 sierpnia 2018

Powrót na wyspę

W poniedziałek wróciłem na wyspę.

Przyznaję bez bicia, że jeszcze kilka dni przed powrotem chciałem wrócić. Chciałem zobaczyć co się nowego wydarzyło przez te dwa miesiące, a w rzeczywistości półtora miesiąca.

Szybko jednak okazało się, że zmian jest wiele, ale wcale nic nowego nie wnoszą, co by polepszyło mój byt.

Po raz kolejny okazało się, że dyrektor jest nieprzygotowany z papierami. Nie wiem co on robił w tym czasie w pracy, skoro ma takie zaległości. Najgorsze jest to, że te braki trzeba uzupełnić - a tym zajmuję się ja i koleżanka. Nasza frustracja chyba w tym roku dosięgła zenitu. Były ostre słowa, ale prawdziwe i szczere.
Ja: Ja jestem już zmęczony, zbyt obładowany i nie zgadzam się na tyle obowiązków.
Oczywiście wystąpiłem z kilkoma wnioskami o zmianę osoby odpowiedzialnej za pewne czynności, ale jak to usłyszałem.
Dyrektor: Ja to rozumiem i zawsze doceniam, przyznając dodatki i nagrody.
No tak ale co mi z tych 200 zł wolałbym mieć pensję o 200 zł mniejszą, a więcej czasu dla siebie.
Moje wnioski nie zostały w ogóle przyjęte, a na radzie usłyszałem:
W tym aspekcie zmian nie dokonujemy, bo pan Jarek robi to dobrze i nie potrzeba zmian.

No fajnie, że ja robię to dobrze - ale ja już nie chcę się męczyć tymi papierami, telefonami z zapytaniami o przeróżne dokumenty. Jakby nie można było zaufać komuś innemu?

Rzygam powoli tymi papierami i pracą.

W dniu dzisiejszym dostałem umowę od podpisania, bo moja stara z dniem dzisiejszym wygasła. Gdy zobaczyłem dodatek motywacyjny oniemiałem. Został zmniejszony! Nie wiedziałem czy to głupi żart, czy co!?
Gdy dyrektor się zorientował, a nastąpiło to bardzo szybko, że zmniejszył mi dodatek o 30% sam twierdził, że musiała zajść jakaś pomyłka jak przyznawał ten dodatek.
Nie wiedziałem co mam powiedzieć - zamurowało mnie.

Ja wiem, że to nie jest nic stałego, że on może ulec zmianie, redukcji, zmniejszeniu itd. No ale kurwa gdy dostaje się coraz to więcej zadań i jeszcze taki dodatek zamiast wzrosnąć, się zmniejsza to czy jest sens przykładać się do tych obowiązków?

W gruncie rzeczy to nie ma. Moja jedna z pierwszych myśli była taka, że odmówię wykonywania wszelkiego rodzaju nie moich papierów, a wszystko pozostałe zrobię na sztukę, bo po co się starać...

Koniec końców zmiana ta ma zostać cofnięta i mój dodatek ma utrzymać się na stałym poziomie. Za to wiem, że skutkować będzie to zmniejszeniem dodatków u innych. I wcale to nie jest miłe uczucie. Jedynie staram się sobie to tłumaczyć tak, że niektórym to taki dodatek w ogóle się nie należy.

Jest koniec tygodnia a ja mam wrażenie, że jestem w pracy 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. Rozumiem wiele, ale żeby w piątek po 19 liczyć na to, że ja będę zajmował się sprawami szkolnymi to już jest przesada!
Dostałem sms od jednego z belfrów, że on nie może mieć zajęć pewnego dnia, bo ma w tym czasie na innej wyspie. I olśniło go to dopiero w piątek po 19! A gdy pytałem się o jego możliwości dyspozycyjne to żadnych ograniczeń tego dnia nie miał. Co więcej jeszcze dziś o 16 nie było problemu, a po 19 już tak. Kpina.

Jak mnie wkurzą to w poniedziałek rzucę białą płachtę i niech sobie robią co chcą - niech ułożą sobie plan tak by każdemu pasował.

Chyba należy mi się jakiś odpoczynek?

czwartek, 30 sierpnia 2018

Adonis

I się zaczęło...

Jak ktoś śledzi mojego bloga od conajmniej trzech lat to pewnie może skojarzy fakty. 

Dziś pojechałem sobie na moment do stolicy regionu - właściwie byłem w odwiedzinach u siostry. Coś mnie tknęło bym odpalił grindr'a. Po chwili dostałem wiadomość:

"Po kształcie twarzy poznaję osobę, która pracowała w ... w dziale ... 
Jakieś trzy lata temu wydaje mi się
Jarek?"

Moja odpowiedź była taka:

"A ja nie poznaje nikogo :D ale fakt"

W profilu nie mam zdjęcia twarzy ale to kawałek uśmiechniętej twarzy dosłownie od nosa w dół (część ust, zęby i trochę zarostu). Myślałem, że nie do rozpoznania, a jednak.

Tyle tych szczegółów podał, że się przestraszyłem. Serce zaczęło bić mocniej i ogarnęła mnie jakaś niepewność. 

Po chwili przyszło zdjęcie Adonisa. To ten z czasów mojej pracy w korpo. To ten do którego tak bardzo wzdychałem, z którym jakiś czas rozmawiałem. Ale później stwierdziłem, że on to raczej gejem nie jest. 

Gdy zobaczyłem to zdjęcie oniemiałem. Po prostu się nie spodziewałbym, że Adonis może być gejem. A jednak jest. 
Swego czasu to wzdychałem do niego - a teraz sam nie wiem co mam myśleć. 

Chciał się spotkać porozmawiać - zaproponował, że przyjedzie w umówione miejsce, spotkaliśmy się tak na spontanie na chwilę, ale jednak. Czekał już w swoim ciemnym Oplu gdy dotarłem na miejsce. Z daleka machał w moim kierunku bym rozpoznał auto na parkingu. Bardzo to było miłe :-) Rozmowa rozpoczęła się tak jakbym spotkał dobrego kolegę po latach, który odpowiedział mi o tym co u niego, ja trochę też co u mnie i się rozstaliśmy :) Cały czas się uśmiechał - a jego uśmiech jest po prostu rewelacyjny, taki słodki, że brak mi słów. 

Jego związek rozpadł się jak i mój. Co prawda ze swoim byłym partnerem utrzymuje przyjacielskie kontakty, ale jak twierdzi to już nie jest bycie razem. 

Wiem, że może trochę głupio postąpiłem mówiąc mu wprost, że mi się od dawna mega podoba, ale stwierdziłem, że może już takiej okazji nie być i wolę zaryzykować i to powiedzieć, niż żałować, że tego nie zrobiłem :-) 
Czy to działa w drugą stronę, to czas pokaże ...

Tak sobie myślę, że czasem to przeczucie może wydawać się nierealne, ale za jakiś czas życie może wszystko zweryfikować. 

Nie liczę, że coś z tej znajomości wyjdzie, ale cóż chociaż powzdychać mogę :D 

niedziela, 26 sierpnia 2018

Ciastek w pociągu

Podróże koleją nie należą wcale do najprzyjemniejszych. O ile na krótkich odcinkach są one zwykle przejażdżką i wcale nie taką straszną, za to w okresie wakacyjnym jest ciekawie.

Jadę sobie pociągiem relacji Wrocław - Białystok. Na dworcu tłumy czekające do pociągu. Na szczęście mam miejsce siedzące. Tylko ciekawe w jakim towarzystwie - to było jedno z kluczowych pytań tego dnia.

Wsiadłem znalazłem swoje miejsce. Zajęte. Zdaje się, że to moje miejsce - stwierdziłem w kierunku studenta czytającego kodeks cywilny. Po czym odzywa się jego dziewczyna i pyta czy mógłbym usiąść na miejscu obok.
- Oczywiście, do momentu gdy ktoś inny się o to miejsce nie upomni. Stwierdziłem raczej grzecznie.
To nasze miejsce, ale tak byłoby wygodniej dla nas - uśmiechnęła się.
No to mi pasuje.
Przedział był zajęty co do ostatniego miejsca.
Gdy ciapąg zdążył wyruszyć, zaczęła się wielka konsumpcja. Na początek pani siedząca obok przy oknie zaczęła spożywać wielkiego kebaba. A córka z matką siedząca na przeciwko nas jakieś leczo. Lubię leczo, ale zapach unoszący się na cały przedział to już lekka przesada.
4 studentów jadąca na Mazury początkowo była zajęta pozornie nauką. Jeden młodzieniec bardzo szybko zasnął. W połowie drogi się przebudził. Po drodze wysiadły panie w Toruniu, a w ich miejsce przysiadła się do grupy 2 ich znajomych. Szybko po tym spragnieni studenci zaczęli swoją melanżową przygodę - Kasztelany poszły w ruch :) W Iławie wysiadła pani od kebaba i ostałem sam z nimi.

Był cholernie przystojny, te jego oczy gdy spojrzały tuż po przebudzeniu - cudowne. Miał bardzo delikatną twarz. Trochę smukłą. Ścięty był myślę, że na "zero". Postura szczupła - nie wydaje mi się by był uczestnikiem siłowni, ale mimo to ładna sylwetka. Głos jeszcze młodzieńczy, ale brzmiał pięknie. Trudno mi było oderwać wzrok od niego. Po prostu takie widoki nie często się trafiają. Taki ciastek do schrupania z niego ;-)
Miał jedną wadę wydaje mi się, że palił papierosy :-( :-( Co stwierdziłem podczas wysiadania gdy razem z koleżankami udał się dotlenić.
Ja wysiadłem w stolicy Warmii i Mazur, a oni całą paczką, która w Toruniu się powiększyła pojechali do Giżycka na swoją szaleńczą mazurską przygodę :)

Reasumując te wszystkie potrawy i zapachy przestały mi przeszkadzać gdy zobaczyłem tego chłopaka. Po prostu w głowie miałem tylko jedno pytanie :-) Czy to heteryk czy homo ^^


sobota, 25 sierpnia 2018

Stacja upadku mego

Urlop to czas wypoczynku - bardzo fajnie - myślę, że udało mi się przez te półtora tygodnia nawet odpocząć i momentami zapomnieć o całym moim codziennym życiu.

Już w ostatnich momentach to nawet odczuwałem tęsknotę za swoim kątem, a jednocześnie ubolewałem na tym, że to już jest koniec sielanki.

I słusznie - rano jeszcze byłem w zupełnie innym miejscu. W świecie odległym od tego do którego przyjechałem. Choć dziś wcale ta nasza Wielkopolska od Warmii i Mazur się daleko nie wydaje być położona to jednak zupełnie inny świat.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Jak wakacje to w domu, czy poza nim?

Dla każdego wakacje wydają się wymarzonym czasem - to tyle czasu na wypoczynek, ale czy rzeczywiście tak jest?

Otóż pod koniec roku wyczekiwałem ich z upragnieniem. Gdyby ktoś mi powiedział, że mam pracować dłużej, chyba bym oszalał. Nie miałem już ani odrobiny sił na dalsze działanie. W dniu zakończenia roku czułem się jak taka wypalona świeczka - nie było już nic.

Całe moje wakacje starałem się odpocząć. Od pierwszego lipca myślałem tylko o wypoczynku. Który bardzo długi czas nie następował. Dlaczego? Chyba dlatego, że szukałem tego wypoczynku w domu. Tak się składa, że w domu jest zawsze co do zrobienia
- uporządkowanie sterty papierów,
- przejrzenie starych książek,
- trzeba kiedyś uporządkować szafę,
- znaleźć miejsce na strychu,
- czasem zdarzają się remonty,
- odwiedziny rodziny,
- prace w ogrodzie,
- odwiedziny znajomych,
- pielęgnowanie auta,
- etc.

Tego jest mnóstwo jakby tak pomyśleć. Człowiek myśli, że odpoczywam, ale tak nie jest. Nie czuję tego wypoczynku.
Nie umiem w domu wypocząć. Okropne uczucie, gdy po tygodniu okazuje się, że jesteś zmęczony i wcale nie zregenerowałeś swoich sił...

Czy Wy też tak macie, że odpocząć możecie dopiero, gdy jesteście na dobre poza domem?

Ostatecznie udało mi się wybyć z domu, pojechać gdzieś daleko i nie brać z sobą życia codziennego. Oczywiście czasem myślami wracam, czasem rozmawiam z kimś o codzienności, ale w końcu jestem wolny, niezobowiązany jakimikolwiek zadaniami. Nie muszę nic. Jedynie mogę - to uczucie jest cudowne. Kocham ten moment gdy czuję się wolny, niezobowiązany do niczego - a to uczucie, które towarzyszy mi bardzo rzadko.
Staram się korzystać z tego momentu jak najlepiej tylko potrafię - czy się udało?

Hm... to chyba czas zweryfikuje, co nie?

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Ciastek w tramwaju

Na wstępie uprzedzam: to jest wpis typu: szpan*

Jest około godziny 10:30. Siedzę sobie na przystanku tramwajowym koło dworca. Spoglądam na tablicę wyświetla, że mój tramwaj przyjedzie za ok. 12 min. Czekam. Ludzie przychodzą i odchodzą, przesiadają się i tak dalej. Nic szczególnego. 

sobota, 11 sierpnia 2018

na playa de łez

Nie wiem, czy wy zauważanie wśród swoich mediów społecznościowych coś takiego, co jeszcze chyba nazwane nie zostało, a może ja o tym jeszcze nie słyszałem, oficjalnie nie słyszałem.

Już jakiś czas temu zauważyłem, że obecność w sieci wcale nie daje mniej pożytku, niż wyrządza szkody.

wtorek, 7 sierpnia 2018

oniemiałem

Każdego dnia budzę się zmęczony, bez sił, bez chęci do czegokolwiek. Wszystko co robię, to robię z przymusu.
Dopadło mnie to cholerne coś i odejść nie chce.

Otwieram oczy sięgam po książkę i czytam. I tak to się składa, że znowu trafiam na jakąś życiową mądrość, istnie jakby pisaną pod moje życie. Chwilę później odkładam ją i wstaję... nie mogę dłużej tak.


poniedziałek, 6 sierpnia 2018

gorzkie łzy

Od jakichś dwóch tygodni mój świat sukcesywnie walił się, istne gruzowisko nastało - ja czułem i czuję się jakbym siedział gdzieś wśród tych ruin, wszędzie ten pył unoszący się sponad gruzowiska. Wszędzie słychać huk upadającego życia w towarzystwie gorzkich łez płynących po moich policzkach, skapujących na betonowe gruzy i ten charakterystyczny dźwięk upadających kropel jedna za drugą. Dookoła tylko kałuża smutku.



środa, 1 sierpnia 2018

miłego...

Chciałem coś napisać, lecz każda próba kończyła się tym samym. Pusta strona na koniec. Poddaje się. Wymiękam :D

Miłego startu w nowy miesiąc w sierpień. O tyle ;-)

poniedziałek, 30 lipca 2018

... to co robisz


Te wakacje były mi bardzo potrzebne. Ledwo dobrnąłem do końca roku szkolnego. Ostatnie tygodnie były koszmarem.

Byłem jak flaki, bez chęci, bez werwy, bez tchu, bezsilny i bezradny - jak ktoś zmuszony do robienia czegoś czego się nie lubi.
Nie pomogło nawet to, że to przecież zawód i praca moich marzeń. Nie.

Nastały wakacje i rozpocząłem je szczęśliwie. Przejażdżki rowerowe, spotkania z bliskimi, rodziną, ale bardzo szybko okazało się, że to nie jest to czego ja potrzebuje. 

Już w połowie lipca czułem pustkę. Czułem się sam, tak jak teraz czuję się sam. Opustoszałem wręcz. 

niedziela, 29 lipca 2018

Zwieńczenie prac

Nadszedł ten dzień w którym mogę napisać, że uporałem się z tym remontem.

Poniedziałek 
Miała przyjechać ekipa i wstawić okno. Nie przyjechali. Wyobrażacie sobie mój wkurw? Skosiłem trawę w ogrodzie by się czymś zająć. Efektem były spalone plecy 😕 trochę bolało, ale przeżyłem 😁

Wtorek
Wstałem o 5 rano, bo nie mogłem spać, jakaś upierdliwa mucha mnie obudziła. 
Po 7 przyjechali pracownicy od okna. Zaczęło się wyrywanie starych futryn, parapetów i wszystkiego co szkodziło w osadzeniu okna. Wstawienie dwóch okien zajęło im ok. 4 godzin. 
Po ich wyjeździe prace ruszyły z kopyta. Obrabianie okna, szpachlowanie płyt gipsowo-kartonowych, szlifowanie. 

Środa
Dalsze poprawki szlifierskie, obróbka okna i już po południu zacząłem układać panele do późnej nocy. Ostatecznie nie dałem rady zrobić tego jednego dnia i końcówkę ostatnie dwa rzędy zostawiłem na dzień kolejny - tam było sporo docinania, zatem już nie chciałem męczyć się z wyrzynarką w słabym świetle... W między czasie byłem jeszcze na pogotowiu z bratankiem, gdyż dostał wysokiej gorączki.

Nie polecam nikomu stosowania szpachli zwykłej do łączenia płyt. Albo była to badziewna szpachla, albo za duże oczekiwania miałem. Schła mega długo. Za to jest fajna szpachla z włóknem szklanym specjalna do tego typu prac. Co więcej jest też taka, która nie wymaga stosowania siatki ;-) Ja używałem głównie tą z włóknem szklanym i dodatkowo siatkę. 

Czwartek
Miałem spotkać się ze znajomymi, lecz sytuacja rodzinna i w dalszej części prace wymusiły inny obrót sprawy.  Wstałem znowu o 5 rano. Dociąłem panele do ostatniego rzędu. A potem jeździłem po lekarzach. Wróciwszy do domu zabrałem się od razy do pracy. Ostatnie poprawki przy oknie. A potem zacząłem przykręcać listwy wykończeniowe. 
Wstawiłem kolejne meble i dzień zleciał.

Piątek
Obiecane spotkanie ze znajomymi. Rano jeszcze byłem z bratankiem u lekarza. Na szczęście sytuacja  została opanowana. Temperatura spadła - 3 dniowy wzrost temperatury ponoć był "epidemią" w ostatnim czasie. Mały musiał się tym zarazić.
Dalej pojechałem spotkać się ze znajomymi. Świetnie spędzony czas. W końcu oderwałem się od codzienności... Tego mi było trzeba. Dzień trwał bardzo długo, bo spać poszliśmy dopiero nad ranem...

Sobota
Wspólne śniadanie - ostatnie chwile w stolicy krainy tysiąca jezior. Zwiedziliśmy miasto na tyle ile się to dało. Zamek, muzeum, bazylikę, planty, park centralny w między czasie lody na starówce - porwałem się na 3 gałki - a po jednej już wymiękłem... Zjadłem dwie - trzeciej już nie dałem rady - chyba niejadek ze mnie ;-) 
Ok 15. nasz wspólny czas dobiegł końca, a znajomi odjechali do domu. Troszkę smutno mi się zrobiło, bo ten wspólny wesoły czas minął. Zostały wspomnienia ;-) 
Wróciłem do domu jakoś późnym popołudniem i zabrałem się za porządkowanie wszystkich swoich szpargałów. 
Ostatecznie ok 9 odleciałem...

Niedziela 
Piszę ten post zaraz po tym jak zakończyłem sprzątanie, ustawianie i odkurzanie tego co powstało 😁 Ponoć wyszło mi to całkiem dobrze. Tak mówią znajomi. Mi się ogólnie podoba, bo w końcu mam proste ściany (no dobra poza jedną, na której jest tapeta, ale to nic nie przeszkadza). Teraz czas na zakup jakiegoś pięknego widoku, który zmieni oblicze mojego gniazdka ;-) 


niedziela, 22 lipca 2018

Coś od siebie dla siebie - remonty

Czy u was niedziele równie piękna i słoneczna co u mnie?


Wakacje trwają już na dobre :) Cieszę się z tego powodu niezmiernie. W końcu mogę porobić coś dla siebie - a nie tylko przygotowanie, papiery i inne bzdety związane z wyspą ;/

Postanowiłem tym razem zrobić coś wokół siebie i remontuje sobie pokój. Ogólnie nie lubię, nie trawię remontów. Ten wszędobylski bałagan i chaos doprowadza mnie do szewskiej pasji, lecz jak się chce by było ładnie to czasem trzeba się poświęcić :)

Środa
W minionym tygodniu w środę obudziłem się i wiedziałem, że muszę coś tam zmienić. Pojechałem do obi, kupiłem panele na podłogę, wcześniej zamówiłem nowe okno (tzn. mama zamówiła;-)) i miałem położyć panele i odmalować ściany. Zacząłem wynosić wszystkie rzeczy. Zastałą mnie noc.

Czwartek
Dnia następnego obudziłem się już z kolejną decyzją. Nie tych ścian już nie da się pomalować w takim kształcie. Tyle nierówności, tyle śladów po tym jak stara farba odeszła - postanowiłem kupić płyty gipsowo-kartonowe i je położyć. Czyli porwać się z siekierką na księżyc...
Początkowo prace szły dość dobrze, aż do momentu gdy trzeba było to wszystko wypoziomować! Aż 20 cm różnicy w niektórych miejscach by utrzymać pion! Szok.
Wściekły na siebie, że porwałem się na to jakoś wszystko mniej więcej wypoziomowałem - idealnie nie jest, bo to mój debiut z płytami, no ale jest dużo, dużo lepiej niż było.

Piątek
Kolejny dzień to szpachlowanie połączeń i w późniejszym czasie ich szlifowanie. Jedna ze ścian została wytapetowana - bardzo chciałem mieć tapetę no i mam - zobaczymy jak będzie się prezentowała całość ;-)

Sobota
Rano pojechałem znowu do OBI, kupić listwy styropianowe do wykończenia narożników pod sufitem oraz w rogach. Nie mam siły na idealizowanie tych połączeń, więc poszedłem na łatwiznę.
Musiałem nanieść poprawki w niektórych miejscach, ponieważ nie każde łączenie było dobrze zaszpachlowane. Pod wieczór trzeba było to jeszcze raz przytrzeć.

Niedziela
Dzień lenia ... dziś nic nie robię, gdyż muszę i tak czekać do momentu gdy firma przyjedzie wymienić okno. Bez tego nie mam co robić dalej.

Poniżej kilka zdjęć z tego co się tutaj wyprawia :D



wtorek, 10 lipca 2018

Chrzest

W miniony weekend miałem rodzinne spotkanie. Dorian, brat mój chrzcił synka. Była to okazja by po długim czasie spotkać swoje rodzeństwo razem.
Ucieszyłem się, bo to chwila byśmy pobyli razem. Nie zabrakło dobrego humoru, śmiechu i żartów.
Kasia (siostra) przyjechała ze swoim kolegą, tak mówi, że to kolega ... Jak na pierwszy raz myślę, że mechanik całkiem dobrze sobie poradził :D
Najśmieszniejsze było dzień później, gdy odbieram telefon od Kasi i pada pytanie, co sądzę o mechaniku?
Dyplomatycznie wybrnąłem odpowiadając, że ja nie jestem od oceniania ludzi. A to kogo ona wybierze sobie, to od niej zależy. To ona będzie z nim wiodła swoje życie.

Nie wiem czy wy też tak macie, że dzieci waszego rodzeństwa (o ile je macie) są wam bardzo bliskie. Tak, tak, nie mam swoich, więc te korzystają ;-)
Faktycznie poświęcam dużo uwagi i nie tylko małym szkrabom. Zarówno synek Moniki, jak i Doriana są po prostu moim oczkiem w głowie :-) Nie umiem przejść obojętnie przez sklep nie wyhacząc czegoś dla nich...
Może z czasem mi przejdzie, ale póki co niech korzystają :D

piątek, 6 lipca 2018

50 km

Są wakacje dla takich jak ja. Możemy cieszyć się tą wolnością, by odpocząć od codziennych obowiązków związanych z wykonywaną pracą. BOSKO.

Korzystając z tego, że mogę wsiadłem na rower i ruszyłem przed siebie. Po ostatnich wiadomościach jakie dotarły do mnie, biorąc pod uwagę, że głowa mi pęka w szwach, bo róże myśli kłębią się - wszystkie te ZA i PRZECIW zmianom - musiałem zrobić reset, jakiś odlot.

A że u mnie to nie ma co myśleć o jakichś super środkach, czy metodach to jedyne co mi pozostało, może i dobrze, wskoczyłem na rower i ruszyłem jak przecinak przed siebie. Trasa nie znana, ale miałem dobre rozeznanie z google Maps i bezbłędnie podróżowałem między tymi wszystkimi znanymi ze słyszenia wioseczkami, aż dotarłem do punktu gdzie postanowiłem zatoczyć koło.

Ileż to pięknych krajobrazów widziałem. Oczy cieszyły się tą dziką naturą. Tym pięknem pól i lasów, jezior, stawów, dróg polnych i szosowych. Teraz już wspominając to, czuję zadowolenie w duszy.

Czasem zastanawiałem się: po co? dlaczego? co kieruje ludźmi, którzy żyją na takich krańcach świata jakie mijałem?

Kiedyś wszystko się opłacało, nie ważne, że w promieniu 50 km nie było miasta, budowano! Wznoszono ogromne budynki mieszkalne i zakłady, gdzie była praca i życie się toczyło. Dziś już tam nic nie ma - ruiny.
A przecież mamy wszystko na wyciągnięcie ręki, materiały, firmy, ludzi i sprzęty. Mimo to, wszystko to co, tętniło życiem opustoszało i się wali...

Często w gdzieś niedaleko tych miejsc kiedyś budowano domy i tworzono małe enklawy, dziś te małe enklawy wydają się być horrorem i spędzać ludziom sen z powiek. Bo jak żyć wśród dzikich pól, lasów, bez dostępu do świata? A mimo to, są ludzie którzy takie życie wiodą.
Poznałem kobietę, która codziennie do pracy jedzie rowerem 20 km - zajmuje jej to godzinę czasu - niezależnie od tego czy jest śnieg, czy deszcz ona musi do pracy się stawić - pracuje fizycznie, w pracy pokonuje kilometry, a na koniec musi jeszcze wrócić do domu. Kiedyś przez wieś jeździł autobus, dziś już nie opłaca się puszczać autobusu dla jednej czy dwóch osób...
Smutne.

Głównie co mi się rzuciło w oczy to wszędzie obecne ruiny dużych gospodarstw. Gdzieś stał opustoszały młyn, gdzieś jakaś gorzelnia, gdzieś prawdopodobnie jakieś budynki po PGR - tam kiedyś tętniło życie i wszystkim opłacało się, pracować, dawać pracę i utrzymywać z tego, a dziś już nie ma nic.

Szczęście takie, że większość tych domostw połączona jest drogą asfaltową, dzięki temu jedzie się szybciej, wygodniej i chyba też bezpieczniej :-)

Pokonując te 50 km spotkałem tyle jezior - nie ma co się dziwić, że zwykło się mówić tu o krainie tysiąca jezior :) 10 jezior na odcinku 50 km - zatem nie mało :-D

Droga przez las

Tam w dole było jeziorko ;-)

Ruiny po chyba gorzelni ;D

Gdzieś na rozdrożu w jednej z tych wioseczek na końcu świata ;-)

Takie ładne widoki :) W końcu ktoś hoduje konie xD

Widok na trasę szybkiego ruchu S7 :D

Gdzieś tam w drodze powrotnej :)

Jadąc rowerem od razu naszły mnie wspomnienia o tym jak jeździłem rowerem z moim przyjacielem, którego już nie ma z nami. Wówczas na drodze swojej ujrzałem najprawdopodobniej pliszkę (ciemny ptaszek z żółtym opierzeniem od dołu). Początkowo sfrunęła na tor mojej drogi. Gdy się tylko zbliżyłem wzniosła się w górę. Pokonałem może ze 3 km i sytuacja się powtórzyła, zrobiłem jakieś 8 km i ponownie to samo zdarzenie, co jakiś kawałem widziałem na swojej drodze tego ptaka i tak się zastanawiam, czy to przypadek, czy po prostu mimo iż sam jechałem to ze mną jechał mój przyjaciel? 

Może to brzmi irracjonalnie, ale takie odniosłem wrażenie...



środa, 4 lipca 2018

Odwagi! Dasz radę

Cześć Wam!

Jest 4 lipca 2018 roku, godzina między 10, a 11. To właśnie tu dowiaduję się o tym, że odszedł od nas jeden z moich przyjaciół. 
W sercu czuję ból i niedowierzanie. Smutek. 

I choć to była przyjaźń na odległość, przyjaźń dość krótka, ale specyficzna, bo ilekroć się widywaliśmy, to czułem się wyzwolony, czułem się sobą. Nie potrzebowałem udawać kogoś innego, nie musiałem się starać by ktoś mnie zrozumiał. Rozumieliśmy się. 
Te wszystkie wspólne chwile pozostaną w mojej pamięci na zawsze, zapisały się w sercu i będę pamiętał.

Trudno jest pogodzić się z utratą ważnych ludzi w naszym życiu. Bardzo trudno. 

Ruhe in Frieden,
mein großer Held.

---
W tych krótkich słowach wyżej chyba wyraziłem więcej niżeli mógłbym opisywać swoje życie i stan.  Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, ja ciągle udaję kogoś, kim w gruncie rzeczy nie jestem. Dlaczego nie żyję życiem doczesnym i nie cieszę się z każdej przeżywanej chwili? 

- Tak mam na sobie te społeczne kajdany, dalej żyję w szafie. Chociaż nie jeden coming out mam za sobą, to w sercu, w duszy, cierpię z powodu, że przed ludźmi udaję nie-siebie. 

Brakuje mi tej cholernej odwagi by pójść o krok do przodu i cieszyć się życiem. 

Wiele osób mówi mi bym rzucił tę szkołę, tę cholerną wyspę, która nic poza skradzeniem mojego życia nie daje. 
Dla moich bliskich to dziwne i nie do pojęcia, że można poświęcać tak swoje życie... No właśnie - czy życie toczy się dla pracy, czy dla nas samych. 
Wiem, że ta druga wersja jest właściwa, ale nie umiem zrobić kroku do przodu. "Dasz radę" -wielokrotnie powtarzam ludziom, gdy się wahają w życiu, gdy nie są pewni czy coś się uda - a sam sobie nie umiem pomóc.
Tchórzę przed wzięciem życia we własne ręce.

Dziś będąc w kropkowej sieci handlowej na zakupach w moje ręce niespodziewanie trafiła książka: Odwagi! Dasz radę - właśnie leży po prawej stronie i czeka bym ją przeczytał. Chciałem jeszcze napisać tutaj, gdyż moja potrzeba wyrażenia siebie - bez skrępowania sięga szczytów wytrzymałości.

Zdałem sobie sprawę, że ten blog to ja. Wcale nie kolorowany, wcale nie upiększany, wcale nie wyidealizowany, taki prosty, zwyczajny, naturalny ja - taki jaki nie jestem w świecie, którym się otaczam. Przykre, ale prawdziwe...
Dlatego też, cieszę się, że jest to miejsce, gdzie mogę chociaż na chwilę odstawić maskę na bok, odsłonić twarz i powiedzieć co na prawdę czuję.


środa, 16 maja 2018

Marzenia o własnym M

Słusznie ludzie zauważają. 5 Morawieckiego zawitała już na stacje benzynowe. W moim regionie to nawet już podali w wiadomościach, że paliwa najdroższe w kraju.

Uśmiecham się tylko gdy widzę jak inni wstawiają zdjęcia z komentarzami, że drogo, gdy mają jeszcze z przodu 4 :D

U mnie już 5... od dobrego miesiąca ^^

Pisałem ostatnio o właściwościach leczniczych ogrodu. Wieś jak tu spokojnie. Udałem się na przejażdżkę rowerem po lesie. Odetchnąłem troszkę i cieszę się, bo ostatni czas jest mega trudny.

Dostałem propozycję zakupu mieszkania na wsi. Ale co z tego jak to są kwoty odległe i nie na moją biedną belferską kieszeń. A na złość jeszcze mam "stary" kredy co powoduje, że szanse na ziszczenie się mojego poniekąd marzenia zmalały.

Człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy ile to z tym zachodu. Ile samo staranie się o taki kredyt może kosztować. Uprzejma pani w banku wyjaśniła mi krok po kroku wszystkie niuanse - przyznaję szczerze - nic nie zrozumiałem. I nie chodzi o to, że było to nie jasne dla mnie. Było tego tak dużo, że w pewnym momencie już tylko starałem się rozumieć.
Czy za mieszkanie na wsi 110 tysięcy to dużo? Może i tak, może i nie. Wszystko zależy od tego co jest w papierach - w księgach wieczystych wpisane. A tego nie wiem.

Moja rodzinka chce opuścić wieś i iść do miasta. To starsze małżeństwo, które chce być bliżej miasta - lekarza, sklepów, itp. itd. Postanowili sprzedać swoje mieszkanie w domu czterorodzinnym. Oprócz 45 metrów mieszkania jest jeszcze "niewiadome" pomieszczenie gospodarcze i dwa garaże.

Musiałbym poznać numery ksiąg, ale nie zbyt chcę okazywać zainteresowanie zakupem, bo wydaje mi się, że ta cena jest wygórowana. Oczywiście biorąc pod uwagę inne okoliczności nie tylko standard, sąsiadów, lokalizację, stan pozostałych budynków, brak zewnętrznej elewacji/ocieplenia itp. Znając numery mógłbym w banku sprawdzić czy pozostałe budynki brane by były pod uwagę przy zakupie i staraniach o kredyt.

Największym minusem jest to, że posiadam kredyt w innym banku na ładne jeszcze 4 lata z dużo ratą miesięczną... Nie wygląda to dobrze.

Nie wiem nawet czy warto zaprzątać sobie głowę staraniami o ten kredyt.

Patrząc na sam fakt, że trzeba tu posiadać spore środki własne to obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie. Oprócz 10% wkładu własnego po drodze pojawiają się jeszcze różnego rodzaju opłaty...

No i tak właśnie kończą się marzenia ;-)

niedziela, 22 kwietnia 2018

Ogród

Moża powiedzieć, że wiosna dotarła na dobre.

Odkąd zrobiło się troszkę cieplej, u mnie na biegunie i tak jest zimno w porównaniu z środkową i południową częścią kraju. No ale co tam będę narzekał - ważne, że jest powyżej 12°C. Mogłoby być gorzej :D

Sezon ogrodowy trwa w najlepsze - a, że ja człowiek natury to tylko wracam z wyspy i rzucam teczkę i lecę do ogrodu. Tam zawsze coś można zrobić, albo zwyczajnie posiedzieć przy zachodzącym słońcu :) Odkąd balkon zamieniłem na rodzinny ogród więcej czasu spędzam na świeżym powietrzu - więcej ruchu - więcej odskoczni od problemów - lepiej się czuję.

Ostatnio z Leną stwierdziłem, że trzeba więcej poświęcać czasu dla siebie. Nie tylko praca. Mimo, iż jest ona moją pasją, to nie można dać się zwariować - bo będzie źle. O czym się już nie raz przekonałem.
A czy pracowałem więcej, czy mniej to i tak te same podejście do mojej osoby osób decyzyjnych. Nawet jeśli coś będą mówiły, to się dowiedzą, że sami sobie winni :D

Odkurzyłem swój rower i staram się coraz częściej rowerować (taki czasownik zasłyszałem ostatnio w radiu...) :) :) :)

Przy okazji przejażdżek odnowiłem kontakt z moją psorką z czasów licealnych. Wspaniała kobieta. Ilekroć się widzimy to nie możemy się nagadać :D Fakt dużo mówimy o pracy, ale jest czas na inne tematy :) Po takich pogawędkach to człowiekowi dużo lżej i jakoś raźniej, że nie jest sam we wszechświecie z tymi durnymi problemami... :d

Chciałbym zamieścić tu jakieś zdjęcie, ale nie wiem czy coś wygrzebię z mojej biblioteczki :D

Idę poszukać :-)

Właściwie to tu nic poza polem nie widać. No może śmieci :/ 

Będąc na przejażdżce rowerem przez las :) 
Być może to ostatnie zdjęcie tych drzew, bo robią czystkę. A ja w tym lesie spędziłem przecież całe swoje dzieciństwo. Dużo wspomnień pozostało ... 

Kolejny już raz kupuję thuje - mam nadzieję, że tym razem przetrwają:
- wrednych sąsiadów;
- mojego cholernie kochanego, ale nawiedzonego psa, który to notorycznie niszczy mi drzewka...

Jakiś ja na rowerze ;-)

A to jedna z głównych tras w Polsce ;-) 

Zatem życzę spokojnej niedzieli :)


niedziela, 8 kwietnia 2018

Asertywność

Czas mówić nie.

Wielokrotnie robię coś, czego nie pragnę, tylko dlatego by nie wyjść na nieuprzejmego. Po to aby nie sprawić komuś przykrości, by nie zostawiać kogoś samego z zadaniem.

Ale czy ci ludzie pamiętają o mnie? Otóż nie. Pora dorosnąć, pora żyć, a nie tylko przeżywać życie. Asertywność jest tu kluczowa, zwłaszcza by zachować równowagę między pracą, a życiem osobistym.

Za oknom robi się coraz piękniej, a ja nie chcę spędzać kolejnych dni przy papierach, przy przygotowaniach się do zajęć, do nowych durnych wymysłów z KO, czy kogokolwiek innego. Skoro są takie wyspy gdzie lśnią, jednocześnie odrzucając cały ten kram papierów i bzdur wymyślanych ot tak dla zasady, to ja chcę należeć do tej lśniącej części - odmawiam wykonania tego zadania. Oj czas rozłożyć zadania równomiernie, a nie tylko kilku osobom.

Prima aprilis 
P.S. Czy Was też oszukała ministra Z? Tak jak pora w której weszła w życie żałosna podwyżka, tak też i jej wypłacalność, a raczej niewypłacalność jest żałosna.
Jak wykształcić nowe mądre pokolenie, skoro oszczędza się na sektorze, który jest podwaliną do wszystkiego, co nastąpi dalej w życiu tych jeszcze młodych istot.

Czy utrzymywanie bezrobotnego, nieogarniętego obywatela jest naprawdę tańsze, niż wykształcenie go by radził sobie w życiu samodzielnie, płacą przy tym podatki, z których to państwo może potem w coś inwestować?

sobota, 7 kwietnia 2018

Wiosna

I przyszła sobie
Jeszcze chłodna,
podoba się Tobie?

Jest mroźna,
ale to wiosna.

Lubisz ją?
Ja? Ja? O tak.

Zwłaszcza gdy, 
(...) gdy świeci

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

na wsi

Mój los dziwnie się potoczył.

Dziś znowu jestem tutaj, skąd przed laty uciekłem. Wróciłem do domu rodzinnego. Co prawda jest tu już zupełnie inaczej niż było, no ale jednak ...

Teraz mieszkam tutaj w prawdzie sam, no może nie do końca sam, bo z pieskami ... Rodzice wyjechali "za gramanice" i tam próbują szczęścia.
Szczęścia? Hm ... no można tak powiedzieć, próbują spłacić swoje długi jakie zaciągnęli, bo z pracą w najbiedniejszym rejonie kraju, to nie ciekawie. Ale co ja będę wam tu smęcił o słabych zarobkach (już o tym było).

Czasem sobie myślę, że ten spokój panujący na wsi, jest po prostu czymś pięknym. Chociaż z drugiej strony to tęsknię za tym co było w mieście.
Mieszkanie świeżo odmalowane, piękne gładziutkie ściany, ciepło z grzejnika, woda ciepła bez ograniczeń, klatka schodowa posprzątana (no może nie zawsze), blisko do sklepów, blisko do galerii, więcej prywatności.
A tu? Tu dalej ten ponad 100 letni dom, ściany trzeba byłoby wyszpachlować, albo położyć płyty (tego chciałaby mama), zrobić podłogę - położyć panele, nie ma centralnego, są piece kaflowe - kurzy i brudzi się non stop, do sklepów daleko, a już nie mówiąc o galerii -
To wszystko można sobie odpuścić i życie na wsi zaakceptować. Nie jest najgorzej, lecz jaka jest tu perspektywa przyszłości?
Trudno powiedzieć. Ja na swojej wyspie pewnie pracować wiecznie nie będę, a co potem? Co dalej? Gdy misiek wróci do Polszy to będzie musiał znaleźć gdzieś pracę, a skoro bylibyśmy na wsi, to jak? Wtedy trzeba by było znowu przeprowadzić się gdzieś indziej, do miasta - pobliskie miasteczko jest zbyt małe i ryzykowne byłoby tutaj zamieszkać. Stolica regionu jest dalej i tam już jest inaczej, można żyć.

Zastanawiam się dlaczego jeszcze nie zrobiłem kroku do przodu i nie zmieniłem pracy. Nie jest to takie proste, ale może los się uśmiechnie i znajdzie się praca gdzieś w innym miejscu. Tylko czy dostanę etat? Koleżanka po reformie straciła nadgodziny jak również 3 godziny z etatu. Kolega ma tylko etat, ale nie w naszej dziedzinie. Jak przeglądałem oferty to max. co mogli zaproponować to było 15 godzin. Nie wspominając tych ogłoszeń z 2 godzinami ...
Ja na obecnej wyspie mam półtora etatu - więc raj - którego zazdroszczą mi inni. Co z tego jak zadowolenia z pracy momentami nie ma. Wszystko przez podejście ludzi oraz nastawienie dzieci do nauki - a raczej jego brak. Brak jakichkolwiek aspiracji, chęci, upodobań - totalne zero. 90% chodzi z przymusu, albo by zjeść posiłki ciepłe, by rodzice mieli spokój pół dnia w domu, by na wyspie się powygłupiać, poodwalać i pozbijać bąki w "stołki".
Ciężkie czasy nastały.

P.S.
Dopiero w święta znalazłem chwilę czasu by napisać, bo w tygodniu to ta moja praca pochłania mnie doszczętnie. Przesadzam z tym czasem ile go poświęcam na nią. I już wiem, że nie warto, nie za te pieniądze, nie za te podziękowanie jakie się otrzymuje od dyrekcji, rodziców i dzieci.

Niech te ostatnie godziny świat będą dla Was pełne odpoczynku po świątecznych wojażach ;-)




czwartek, 8 marca 2018

a gdzie życiowy power!?

Siedzę sobie tak i rozmyślam, że wszystko jest takie wątłe w moim życiu. Od pewnego czasu jest tylko gorzej, gorzej i gorzej.

Nie piszę na blogu, bo bo ... bo chyba wstydzę się sam siebie i swojego życia. Może to nie jest wstyd, a bezsilność.
Nie będę ukrywał jestem typem człowieka, który chce mieć wszystko pod kontrolą, a życie jest tak nieobliczalne, że nic nie jest pod moją kontrolą. Duszę się w tym wszystkim, a nie umiem płynąć inaczej, gdy wszystko takie wątłe.

Mój tydzień wygląda tak, że od rana do nocy jestem w pracy. Od rana na wyspie, a po powrocie do domu dalej ślęczę nad jakimiś materiałami. Dziś TIK zagościł na dobre na wyspę i wszystko kręci się wokół niego. O ile ja sam w sobie jestem jego cholernym wielbicielem, to złożoność tematu i bieda wszędobylska sprawia, że to praca na ugorze.
W nagrodę zostaję posądzony o co!? A no o to, że to właściwie nic innego nie robię, tylko w przeciągu 45 minut wymyślam co to wpisać za uwagę. Bo przecież takiej sytuacji nie było.

- No powiedz prawdę! Nie bój się! No powiedź, było tak jak pan napisał?
-- Xxx to jak było tak czy nie?
Ja - mowę ci odebrało?
Xxx - tak (ledwo wyszeptane słowa)
-- Czyli pan miał rację wpisując taką uwagę. Nie zmyślił sobie tego.
- No powiedz prawdę! Nie bój się! - dalej woła mum.
-- Czyli tak było. Mam tu dalej prosić wychowawców i wyjaśniać zachowania?
CISZA
- To pan tylko Xxx obserwuje?
Ja - słucham? Nie, proszę pani - . Nie sposób nie widzieć jak Xxx bierze przedmioty do buzi i imituje zachowania o podtekście seksualnym. Po mojej pierwszej uwadze (słownej) na takie zachowanie, nie ma poprawy, co więcej po chwili powtarza je z innym przedmiotem.
...
Ja - ja nie jestem od lubienia czy też nie. Jestem od tego by nauczyć, ale w warunkach normalnych. A zachowania pani syna w widełkach normalności się nie mieszczą. Dziękuję. Żegnam!
Odchodzę!

Rozumiem, że kobieta chciała bronić dziecko, lecz nie pozwolę sobie na to by ktoś bez pojęcia o mojej profesji próbował mnie pouczać, co więcej insynuować mi, że to ja źle zinterpretowałem ww. zachowania.
Jeśli tego typu wybrykom towarzyszy komentarz, że te przedmioty to penis a jego język je liże - to tu źle zinterpretować się nic nie da.

A już szczytem głupoty owej mum był komentarz dnia wcześniejszego, że może on powinien zrobić z tego użytek. Skoro z nauką jest na bakier, to może mógłby ... - Obawiam się, że chyba nie jest świadoma co powiedziała i w czyim kierunku...

O ile ogólna sytuacja się z deka poprawiła po feriach, to mam coraz to większe wątpliwości, czy warto poświęcać wszystko walcząc o jedno marzenie!?

Bardzo lubię swój zawód. Wiem, że żyję. Wszystko to robię z pasją i zaangażowaniem. Fakt, że zajmuje mi to mnóstwo czasu, że gdzieś w odstawkę inną wszystkie inne sprawy, to jednak nie wyobrażam sobie robić coś innego.
ALE!
Coraz częściej miewam stany załamania nerwowego. Coraz częściej czuję zmęczenie już w połowie dnia. Coraz częściej odczuwam wątłość mego życia.

Gdyby nie to, że buduję sobie świat w moich myślach to obawiam się, że mógłbym zwariować i cierpiał bym na bezsenność. A tak przenoszę się do wyidealizowanego światka i zasypiam.

Budzę się rano i z zachwytem przedzieram się przez rutynowe czynności o poranku. Rutyna? Tak, ale docelowo praca każdego dnia niesie z sobą coś nowego. Nigdy nic nie jest pewne.

Jak obudzić się z życiowego marazmu?
Czy wszędzie jest tak samo?
Czy warto próbować?
Czy duże odważne kroki, to nie zbyt duże ryzyko?
Jak odnaleźć wewnętrzny spokój?

P.S.
Tak dziś jest Międzynarodowy Dzień Kobiet
z tej okazji
moim czytelniczkom, o ile jeszcze takie są ;-)
Najserdeczniejsze Życzenia 
Wszystkiego Najlepszego,
Sto lat
oraz spełnienia marzeń!!!