Myślałem, że złe czasy już minęły. Myślałem, że to co w życiu złego było, to daleka przeszłość i wrócić nie wróci.
Jaki ja jestem głupi. Sam nie wiem jak zacząć i co powiedzieć. A wiem, że muszę, bo muszę się wygadać - problem w tym, że nie mam komu, tzn. nie ma takiej osoby, do której bym napisał bądź zadzwonił i pogadał. Głupie to, ale jednak.
Korzystając z okazji bycia w rodzinnych stronach, odwiedziłem dom. W sumie to mógłbym napisać odwiedziłem piekło. Czas jest najlepszym lekarstwem. Odkąd już tu nie mieszkam - minęło już kilka lat - czas sprawił, że zapomniałem o przykrych i złych chwilach. Raczej je odrzuciłem, dokładniej mówiąc wyparłem z pamięci. Nie spodziewałem się, że to wróci.
W gwoli przypomnienia ojciec to "patola" - alkoholik i totalne dno. Dziś ten obraz powrócił. Dziś znów powróciła chujowa nienawiść. Bo czujesz nienawiść i wstręt do tego człowieka. Czujesz złość. Ale! Widzę przed sobą człowieka - postać żywą - wówczas coś wewnątrz mówi - szanuj - jak? Kto mi powie jak? Jak można kogoś szanować kto cię wyzywa, niszczy twoje życie, zniszczył wspomnienia, dzieciństwo?
Nie pytam nikogo o odpowiedź, bo nikt mi jej nie da. Ona rodzi się we mnie. Usłyszeć mogę od ludzi, że oprawcy, agresorzy, zabójcy, gwałciciele i inni przestępcy zasługują na karę, już nie wnikając w to jaką.
Ja wam mówię tylko to są nadal ludzie - szacunek - to coś więcej jak akceptować, tolerować ludzi, którzy nam nie wadzą, nie przeszkadzają, choć nie są identyczni, to ich uznajemy. Szacunek to także umiejętność życia z ludźmi, którzy jednak są skrzywdzeni przez los i to jaki wiodą żywot, sprawia, że krzywdzą innych.
Nie umiem potraktować człowieka jak przedmiotu i wyrzucić jak zużytą rękawiczkę. Nie umiem też ich niszczyć w potocznym rozumieniu.
No nie umiem.
Wracając na ziemię dziś ojciec znów uniósł rękę na mamę. Tym razem byłem przy tym :( Nawet nie wiesz jak to serce boli. To co piszę to tylko słowa, które i tak nie każdy rozumie:(. Zareagowałem chwytając go i odciągając jednocześnie poszarpując się z nim. Wyzwisk co nie miara i jeden wielki krzyk. Znosząc jego demonstrowanie siły, chyba by mnie wystraszyć, zadzwoniłem pod numer 99.. tu w pierwszym momencie wybiłem 999, gdy tylko spojrzałem na telefon, wykasowałem numer i przez moment przeszło mi przez myśl: dzwonić? Po czym wybiłem 997 i złożyłem zgłoszenie. Policja chyba się nie śpieszyła przyjechała ponad godzinę od zgłoszenia.
W tym czasie wysłuchałem, że nie jestem u siebie, że mam wypierdalać, że jestem nikim, że nic nie umiem, że nie obronię się, itp. Znosząc jego miny, demonstracje tego co mógłby zrobić, ale jest jeden problem.... usłyszałem go od niego: "...nie mogę, bo jesteś moim synem". No proszę. Mnie nie chciał uderzyć, ale mamę to i owszem. Damski bokser.
Gdy już uświadomił sobie, że jednak to nie był żart z policją, to zgrywał się, że się nie boi. Latał to z domu na dwór i z powrotem. "No niech przyjeżdżają. Kiedy przyjadą? Ile będę na nich czekał. Gdzie są te szmaty." Latał i szukał - sam nie wiem czego - ale wołał "ja im pokażę" Po jakichś 20 a może nawet pół godzinie wrócił i próbował wymusić na mamie, żeby powiedziała, że jej nie uderzył "No powiedz, przecież cię nie uderzyłem." Na co moja reakcja była jednoznaczna. "Moje oczy to widziały. A ja Ci tego nie zapomnę." Kolejno usłyszałem, że chcemy z mamą go wrobić w coś czego on nie zrobił. Gdy jednak już był pewien, że mam nie cofnie tego co powiedziała. Próbował znaleźć sobie sojusznika w młodszym bracie. "Chyba staniesz za ojcem." Powiedział do brata. Ten to usłyszawszy parsknął śmiechem i dorzucił "3 lata nie twoje, (tu padło imię). Zaczął się uspokajać. Gdy przyjechała policja w pierwszej chwili zaczął krzykiem próbować coś zyskać. Szybko jednak jeden z chłopaków (bo dość młodo wyglądali) dał mu do zrozumienia, że nie będzie się z nim bawił. Nie są kolegami. Drugi próbując go uspokoić zwracał się do niego tylko "Panie ...., spokojnie proszę." "Panie ...." Po chwili stwierdził, że z tym drugim może gadać. "Z panem mogę gadać. Ale nie z tą gnidą." Skierował do tego pierwszego.
Kuriozum, no ale w alkomat dmuchać musiała mama, nie on. Fakt po nim widać było z daleka, że jest pijany. Mama się zestresowała i nawet nie wiedziała jak dmuchnąć w ten alkomat. Po chwili się udało i wynik był zerowy - co było rzeczą oczywistą.
Po chwili stwierdzili "Pan pojedzie z nami". Ku zaskoczeniu reakcja była taka: "Dobrze." Ubrał się i sam wyszedł. Nim jednak to, to zdążył powiedzieć do mamy: "Widzisz co narobiłaś. Ty za to i tak zapłacisz." Znając życie bez mandatu się nie obejdzie. A mandat zapłacić trzeba będzie.
Patrząc na to, że on ma rentę, którą de facto oddaje mamie, wydawało by się, że jednak to on zapłaci. Ale w rzeczywistości to będzie wyglądało tak, że to mama będzie miała o ileś tam złotych mniej na to by opłacić rachunki, kupić żywność, itp. z czego on normalnie korzysta.
I tu pojawia się pytanie, czy warto było dzwonić tylko po to by go wywieźli do miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów, gdzie sobie przez noc wytrzeźwieje i jakimś sposobem wróci do domu z mandatem?
Na to pytanie odpowiedź moja jest jedna: Nie warto było dzwonić. Te interwencje sprawiają tylko, że sami siebie pozbawiamy kasy, której bez tego jest mało.
Jaki jest sposób inny, skuteczny? Nie znam.
I tak wyszło, że sobie nerwy zepsułem, teraz dużo pytań, co będzie jutro, pojutrze, itp. Taka niepewność i obawa przed jego czynami nie dają mi spokoju.
Musiałem o tym napisać, bo nie mogę zasnąć, a jutro raniutko do pracy:(